Na Waleta – teatr czy kabaret?

Scena Letnia Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni przyzwyczaiła nas do lekkiego repertuaru. Niektóre z wystawianych tu w ostatnich latach spektakli fabułę miały jedynie pretekstową, a liczyły się w nich głównie piosenki. W 2019 roku były to utwory Agnieszki Osieckiej, a w zeszłym sezonie Breakoutu, Czerwonych Gitar, czy Stana Borysa.

Na tym tle tekst Szymona Jachinka, autora „Na Waleta”, jest z jednej strony bardziej rozbudowany fabularnie, z drugiej zaś konwencja żartu ma tu w wielu miejscach charakter bardziej kabaretowy niż teatralny. Przerysowany kicz popkultury zderza się tym razem na orłowskiej plaży ze świetnie napisaną (i zagraną – brawa dla Weroniki Nawieśniak) parodią naukowego wystąpienia. Całości dopełniają wspomniane żarty z konwencji teatru i otaczającej widzów nadmorskiej scenerii. Niektóre z nich nasuwały mi też, w jakiś pokrętny sposób, przeintelektualizowane refleksje nad postmodernistyczną dekonstrucją formy.

„Na Waleta” jest więc przede wszystkim zaskakującą i bardzo dynamiczną mieszanką konwencji i pomysłów, nagłych zwrotów akcji, przyspieszeń i zwolnień. Zakomponowaną ryzykownie, ale z głową. Widać jednym słowem, że reżyser (Rafał Szumski) miał to wszystko pod kontrolą.

Co było dla mnie szczególnie zaskakujące, to fakt, że barszcz z tymi wszystkimi grzybami pozostał dla widzów przystepną rozrywką. Humor Jachimka i Szumskiego trafił do widzów, choć oczywiście nie w każdym momencie do każdego, gdyż rozrzut żartów sięga tu obu stron horyzontu. Od „faceta przebranego za babę” na wschodzie po „mgliste opary absurdu” na zachodzie. Nierzadkie są w związku z tym momenty, gdy publiczność śmieje się punktowo. Ale śmieje się i to najważniejsze.

Najnowsze aktualności