Sztuka twórcy Weisera Dawidka ujmuje geniuszem prostoty. Przenikanie się płaszczyzn fabularnych, inwersja czasowa, wykorzystanie kilku planów scenicznego dziania się i panujące nad tym wszystkim chłodne oko narratora. Funkcję tę powierzono nikomu innemu, jak markizowi Astolfowi de Custine’owi (w tej roli znakomity Mariusz Żarnecki), znawcy petersburskich salonów, autorowi słynnych Listów z Rosji. Jego koryfejskie wprowadzenia w poszczególne sceny mają charakter ponadczasowych (bo wciąż aktualnych i trafiających w samo sedno problemu) konstatacji, które jednocześnie pełnią funkcję komentarza, moralistycznego przypisu do nich. W prologu sztuki, w podrygach menueta rozpoczyna on swoją opowieść o podróży do kraju, w którym „prawda jest iskrą pod beczką prochu”. Gdy jego anegdotyczne, okraszone nutą filozoficzno-profetycznego dyskursu wywody milkną, reżyser – Krzysztof Babicki przenosi widza w realia współczesności, do kokpitu nawigacyjnego dowództwa śledzącego manewry floty na Morzu Barentsa. Po wybuchu torpedy na pokładzie Kurska na plan pierwszy z kolei trafiają ostatnie chwile ocalałych marynarzy z pokładu dziewiątego. Bohaterowie podczas oczekiwania na pomoc, z każdą minutą przebywania w ciemnościach i wzrastającej duchocie powracają myślami do swoich bliskich. Siergiej – fizyk nuklearny (Maciej Wizner) sprzecza się z matką (Dorota Lulka), Michaił (Szymon Sędrowski) prosi o wybaczenie swą babkę (Elżbieta Mrozińska), Ljowa (Rafał Kowal) zapewnia o swej miłości konkubinę Nataszę (Marta Kadłub), a dowodzący nimi Dimitrij Kolesnikow (Grzegorz Wolf) czule pozdrawia swą żonę, z troską wypytując o dzieci. Najbardziej przejmujący dialog wśród tych onirycznych nawiedzeń czy też, jak możemy różnie interpretować, powracających ech z przeszłości należy do Saszy – elektryka Kurska i jego siostry Iriny. Wspomnienia rozłąki wychowanego w sierocińcu rodzeństwa, odnalezienia się po latach zwieńczone zostają słowami przepełnionymi ciepłem i miłością. Aktorzy, którzy wcielili się w ich role, Olga Barbara Długońska i Dariusz Szymaniak, tym przepięknym epizodem poruszyli struny empatii i współczucia wśród publiczności.
Kobiety oczekujące w porcie na swoich mężów, braci i synów poszukują jakichkolwiek wzmianek w mediach, wywiadach z głowami państwa o losach swych bliskich. Dezinformacja, podawanie fałszywych wiadomości wytrąca z dnia na dzień nadzieję na ocalenie ich bliskich, a ignorancja władz potęguje bunt i złość wobec własnej bezsilności. Po raz ostatni na przystani pojawiają się one ze świecami, z modlitwą prawosławną na ustach. Już nikt do nich nie przypłynie, nie wróci, nie da upustu tęsknocie, nie ukoi samotności. I nikt nie powie im prawdy, bo ta nigdy nie była przez władze specjalnie lubiana.
Sztuka Huellego choć bazuje na ujęciu faktograficznym (padają konkretne nazwiska, komunikaty), nie ma charakteru dramatu dokumentalnego. Dramaturga, i jednocześnie reżysera, interesuje w tym wszystkim bardziej człowiek doświadczający straty, utrzymywany w poczuciu dezorientacji, który postawiony w obliczu bezwzględnej i opresywnej machiny politycznej nie ma szans na przeżycie całego cyklu żałoby. Na to wszystko nakłada się fasada filozoficzna w postaci zawoalowanego dyskursu nad fenomenem istnienia państwa, które niszczy swoich obywateli, ewokowanego za pośrednictwem wspomnianych lakonicznych intermediów markiza De Custine’a. Ich ponadczasowość niczym echo rozchodzi się po współczesności. Dlatego nie tylko ze względu na rangę poruszanego tematu, ale też z punktu widzenia świadomości socjopolitycznej, spektakl ten jawi się jako ogromnie ważny, potrzebny, intelektualnie i niezwykle ekspresywnie kontestujący rzeczywistość.