Co się dzieje za kurtyną, czyli „Awantury weneckie” w Teatrze Miejskim w Gdyni

Sztuka osiemnastowiecznego włoskiego komediopisarza Carlo Goldoniego jest czwartą propozycją tego sezonu w gdyńskim Teatrze Miejskim, a wśród nich jedyną komedią. Spektakl „Awantury weneckie” oryginalnie noszący nazwę „Teatr komediowy” w świeżym, bo nowym przekładzie Jolanty Dygul wyreżyserował – po raz pierwszy współpracujący z tym zespołem – Tadeusz Bradecki.
Tytułowe awantury rozgrywają się w dwóch przestrzeniach – na scenie oraz za kulisami teatru. Z jednej strony obserwujemy, jak wyglądają prace nad spektaklem, z drugiej zaś – oglądamy samo przedstawienie. Raz mamy okazję przypatrzeć się charakterom osiemnastowiecznych aktorów, poetów i artystów, następnie temperamentom granych przez nich postaci, noszących typowe dla komedii dell’arte imiona. Wychodzi na to, że zarówno w życiu, jak i w przedstawieniu obowiązują te same mechanizmy: rywalizacja, knucie intryg, złośliwość, zazdrość, lenistwo, namiętność, poszukiwanie poklasku i nadzieja na szybki, niewymagający trudu zysk. Sztuka, przedstawiająca osobliwości Wenecji, jest jednocześnie próbą wyjaśnienia idei reformy teatru zaproponowanej przez Goldiniego. Z ust Orazia, dyrektora teatru (Dariusz Szymaniak), dowiadujemy się o konieczności wprowadzenia zmian, które dla nas dziś są oczywistością – między innymi bohater opowiada się za powrotem do literackiego tekstu przedstawienia czy głosi potrzebę urealistycznienia przedstawianych obyczajów. Dawniej modyfikacje te niechętnie przyjmowane były zarówno przez aktorów, jak i widzów.

„Awantury weneckie” poza zmienionym tytułem okazują się wierne treści utworu. Twórcy spektaklu, jako ci, którzy podjęli się pierwsi w Polsce wystawienia tej komedii, postanowili nie wprowadzać do tekstu zmian ani też nie unowocześniać sztuki. Dzięki temu widz zostaje z powodzeniem przeniesiony w tętniącą życiem osiemnastowieczną Wenecję, będącą niezwykle teatralnym miejscem. Klimat ówczesnych Włoch niewątpliwie osiągnięty został dzięki Janowi Polewce, który odpowiedzialny był za scenografię i kostiumy. Szczególnie właśnie stroje zasługują na uwagę, ponieważ to one (wykonane z niezwykłą dbałością) oddają klimat tamtych czasów. Scenografia jest dość prosta, jednak na tyle ciekawa, aby zadowolić nawet wymagającego widza. W pewnym momencie na scenie „teatru w teatrze” pojawia się nawet gondola.

(…) Grą aktorską wyróżnia się Rafał Kowal, odtwórca roli mocno posuniętego w latach Pantalone. Kroku dotrzymuje mu jego dell’artowski rówieśnik – niezwykle przerysowany, wręcz budzący wstręt Doktor (Bogdan Smagacki). Ciekawa jest również „sztuczna” gra Rosaury (Monika Babicka). Rola ta zasługuje na wyróżnienie: Rosaura poza próbą Placida – jest zwyczajnie przeciętną komediantką i dlatego „słabo” odgrywa swoją rolę. Do gustu widzów zapewne przypadnie również zabawna kreacja tworzącego w duchu starych zasad poety (Szymon Sędrowski), próbującego wszelkimi możliwymi metodami zyskać przychylność dyrektora teatru. Śmiech publiczności wywoła także znakomicie wcielający się w rolę Suflera Andrzej Redosz. Nie można warsztatu aktorskiego odmówić też Maciejowi Wiznerowi (w spektaklu Gianni/Arlekin), który naśladując zagraniczny akcent, brzmi bardzo wiarygodnie. Pozostali aktorzy wydają się być raczej nijacy, a na pewno wypadają dość słabo na tle wyżej wymienionych.

Mimo że spektakl wydaje się momentami nużący, sztuce trzeba dać czas, aby nabrała tempa. Polecam na pewno tym widzom, którzy cenią sobie teatr tradycyjny, w którym aktor wkłada na siebie prawdziwy kostium, a sceneria, tak jak „Awantury weneckie”, przenosi 260 lat wstecz.

Agnieszka Pękała

Najnowsze aktualności