Gombrowicz na scenie jak żywy

Grany przez Dariusza Szymaniaka Witoldo to synteza całego Gombrowicza. Od młodości w dworku w Małoszycach, gdzie przymierzający się do kariery literata Gombrowicz uczył się tego, co w ludzkim i społecznym życiu znaczą wyższość i niższość czy młodość i dojrzałość; przez „Ferdydurke”, „Kosmos”, „Operetkę”, „Dzienniki” – sporo zdań sztuki pobrzmiewa jak cytaty z tych książek Gombrowicza; aż po „Kronos”, wydany w wiele lat po śmierci pisarza jego najbardziej osobisty notatnik. Portret Gombrowicza, stworzony przez Huellego, powstał metodą collage’u, sklejania myśli, przywoływanych z różnych książek pisarza.

Najciekawsze w Witoldo są jednak nie jego takie czy inne poglądy, zaczerpnięte z książek Gombrowicza, tylko cała jego osoba. Człowieka intelektualnie przerastającego otoczenie o głowę, a zarazem przedziwnie bezradnego i zagubionego w międzyludzkim świecie. Szymaniak, z postury mikrus, świetnie tę dwoistość pokazał. Ubrany w szary, lichy, dwurzędowy gajerek, wydaje się małym, zahukanym człowieczkiem. Ale to zarazem ktoś przenikliwie widzący innych ludzi i otaczającą go rzeczywistość.

Potrafi traktować innych z intelektualną wyższością, ale – od drugiej strony – lgnie do nich, i to na poziomie najwulgarniejszych czasem potrzeb. A że Szymaniak z fizjonomii odrobinę przypomina Gombrowicza, można było odnieść czasem wrażenie, że na scenie pojawił się On, Witold Gombrowicz, z całym swoim wewnętrznym zawikłaniem (…)

Najnowsze aktualności