Za sprawą reżyserki powstał spektakl interesujący w formie, artystycznie poszukujący. Duża w tym zasługa współtwórców „Woyzecka” – Andrzeja Sadowskiego, autora efektownej, acz minimalistycznej scenografii, w której zdołał zawrzeć wszystkie atrybuty upiornej koszarowej rzeczywistości i otaczającego ją skarlałego moralnie świata. Równorzędnym autorem spektaklu jest Olo Walicki, autor muzycznych kompozycji podkreślających surrealizm świata, w którym żyje Woyzeck.
Kim jest tytułowy Woyzeck (w tej roli Dariusz Siastacz), poniewierany przez wszystkich koszarowy golibroda, który na wieść o wiarołomstwie kochanki (Elżbieta Mrozińska jako Maria) popełnia na niej morderstwo? Dla jego współczesnych (Woyzeck to postać autentyczna, został skazany na śmieć w 1824 r.) był katem bezbronnej kobiety. Ale w scenicznej tradycji wystawień nigdy niedokończonego dramatu Buchnera, ubogi fryzjer jest przede wszystkim ofiarą pseudomedycznych eksperymentów Doktora (Sławomir Lewandowski), który traktuje go jak królika doświadczalnego i wywołując w nim emocje, bada reakcje organizmu Woyzecka na bodźce.
W inscenizacji Katarzyny Deszcz ten wątek jest drugorzędny. W jej sztuce Woyzeck, człek ubogi i prostolinijny (to udana, choć nie najlepsza w dorobku rola Siastacza), to nade wszystko ofiara zaszczucia i ludzkiej bezduszności. Jego życie w garnizonie sprowadza się do wykonywania poleceń i odbierania razów od Kapitana (Stefan Iżyłowski). Chwile ciepła i spokoju znajduje tylko z Marią. Ale Maria woli eleganckiego Tamburmajora (Mariusz Żarnecki), więc Woyzeckowi nie zostaje już nic. W spektakl wpisany jest motyw powtarzalności, ilustracyjne dźwięki układają się rytmicznie. W tej konwencji także krzywda, której doznaje tytułowy fryzjer, musi być powtórzona. Dlatego dla Katarzyny Deszcz to Woyzeck jest ofiarą, a oprawcami – jego otoczenie.