Sztuka Josepha Kesselringa „Arszenik i stare koronki” ma przeszło 80 lat. Kojarzona jest przede wszystkim ze słynnym filmem Franka Copry z 1944 roku, z wielkim gwiazdorem ówczesnego kina Carym Grantem w roli Mortimera. W Polsce tytuł obecny jest od 1957 roku, choć trafił na scenę ledwie kilkukrotnie, a najbardziej znany jest dzięki spektaklowi Teatru Telewizji, wyprodukowanemu pod szyldem Teatru Sensacji „Kobra” w reżyserii Macieja Englerta z 1975 roku.
Siedem lat temu do tytułu tego sięgnął Krzysztof Babicki, który wystawił go w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Teraz dyrektor Teatru Miejskiego wraca do tej uroczej komedii z dreszczykiem, ponieważ ta lekka, salonowa, mieszczańska sztuka doskonale wpisuje się w repertuar Miejskiego i z pewnością spodoba się gdyńskiej publiczności złaknionej komedii w dawnym stylu.
Poznajemy rodzinę państwa Brewster, szczególnie dwie urocze ciotki Abby i Martę, które żyją sobie przykładnie w swojej posiadłości na nowojorskim Brooklynie. Od czasu do czasu staruszki miewają lokatora. Ciepłe usposobienie starszych pań każe im nie pozostawać obojętnymi na trudną dolę innych – szczególnie, jeśli ktoś jest osobą starszą i samotną. Cioteczki z uśmiechem na ustach podadzą mu truciznę w winie porzeczkowym, by biedak dłużej już się nie męczył. Kolekcja gości zakopanych w piwnicy rośnie, ku utrapieniu niepełnosprawnego intelektualnie bratanka Teddy’ego, uważającego się za Napoleona Bonaparte. To na nim spoczywa ciężar grzebania swoich „wiarusów poległych podczas bitwy pod Berezyną”.
Życie całej trójki płynie niezakłóconym rytmem do momentu, gdy inny bratanek, krytyk teatralny Mortimer, przypadkowo nie odkryje prawdy o „dziwactwach” cioteczek, a we wszystko nie wmiesza się ukrywający się przed policją kolejny bratanek, niebezpieczny Jonatan, zmieniający twarz dzięki operacjom plastycznym zaprzyjaźnionego lekarza Epstiena. Ta dwójka także przynosi ze sobą kłopotliwy pakunek. Do kompletu mamy jeszcze narzeczoną Mortimera Helenę, jej ojca pastora Harpera, dyrektora domu opieki „Dolina Szczęścia” oraz kilkoro, stereotypowo nierozgarniętych policjantów.
Reżyser Krzysztof Babicki koncentruje się przede wszystkim na wyraźnym dookreśleniu bohaterów. Powstało dzięki temu przedstawienie epizodów i drobnych rólek, z których wiele zapada w pamięć. Zdecydowanie najlepszy jest Grzegorz Wolf w roli Jonatana, mającego twarz, która wszystkim się „z kimś kojarzy”. To rola charakterystyczna, zbudowana wokół tematu postaci, dowcipna i wysmakowana. Kolejny godny zapamiętania jest Witherspoon w wykonaniu Piotra Michalskiego, który z niewielkiej rólki tworzy perełkę, wyposażając bohatera w zestaw pociesznych zachowań. Udane, dowcipne tragikomiczne epizody buduje również Bogdan Smagacki w roli Teddy’ego.
Komizm sytuacyjny opiera się na postaci Mortimera i jego reakcji na bieżące wydarzenia. Grający go Szymon Sędrowski od lat doskonale radzi sobie w rolach komediowych, tym razem również staje na wysokości zadania, chociaż jego bohater niewiele różni się od innych, które tworzył w mniej lub bardziej udanych komediach Miejskiego w ostatnim czasie. Pierwiastek kobiecy to zasługa Moniki Babickiej w roli Heleny, pięknie ubranej (efektowne kostiumy, nie tylko tej bohaterki, są zasługą Hanny Szymczak) i dopełniającej sztukę o wątek damsko-męski, potraktowany z przymrużeniem oka. Zabawny jest także porucznik Rooney Macieja Wiznera. Szkoda, że pozostałe postaci policjantów są przerysowane i niezbyt śmieszne.
Przeurocze wydają się obie cioteczki – Abby Beaty Buczek-Żarneckiej i Marta Doroty Lulki. Obie bardzo efektownie wyglądają na scenie, ale nie tworzą kreacji zapadających w pamięć – budują raczej klimat ciepłego domowego ogniska z wyjątkowo mrocznym sekretem. Ich salon przez scenografa Marka Brauna został zaprojektowany wokół wszechobecnych w tytule sztuki koronek, tworzących efektowne tło dla przestrzeni salonu z połowy minionego wieku.
(…)