Trup ściele się gęsto

Radość z możliwości spotkania po tak długiej przerwie spowodowanej zamknięciem placówek kulturalnych udzieliła się i aktorom, i widzom, którzy brawami na stojąco nagrodzili to przyjemne i zabawne, ale z pewnością nie wybitne przedstawienie. Okazją do braw był także jubileusz Krzysztofa Babickiego, który świętuje 40-lecie pracy artystycznej i 10-lecie pracy w Gdyni.
Premiera „Arszeniku i starych koronek”, według napisanego w 1939 roku i nadal popularnego tekstu Josepha Kesselringa, zaplanowana była na 11 grudnia zeszłego roku, ale lockdown wymusił przełożenie jej na luty.
„Arszenik…” był przebojem scen nowojorskiego Broadwayu lat 40., a apogeum jego popularności przypada na rok 1944, kiedy powstała kinowa adaptacja komedii z udziałem m.in. Cary’ego Granta.
W Polsce tytuł rozsławiła adaptacja Teatru Telewizji z 1975 r. w reżyserii Macieja Englerta z udziałem m.in. Ireny Kwiatkowskiej, Barbary Ludwiżanki, Czesława Wołłejki, Wiesława Michnikowskiego, Bożeny Dykiel, Andrzeja Zaorskiego, Wojciecha Pokory i Kazimierza Rudzkiego.
Krzysztof Babicki już raz wyreżyserował „Arszenik…” – w 2014 roku w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie, w głównej roli Abbey obsadzając Annę Polony. W Gdyni tę rolę powierzył Beacie Buczek-Żarneckiej, która stworzyła pogodną, czarującą postać starszej pani – morderczyni, która jest przekonana, że częstując samotnych mężczyzn winem porzeczkowym z dodatkiem arszeniku, strychniny i cyjanku, wyświadcza im przysługę, skracając ich nędzny żywot na tym świecie. Powodowane względami humanitarnymi seryjne zabójstwa popełnia razem z siostrą Martą (Dorota Lulka), z którą mieszkają w starym domu na Brooklynie.

Kolejne ciała grzebie w piwnicy ich bratanek – chory na umyśle Teddy (Bogdan Smagacki), przekonany, że jest Napoleonem Bonaparte, a zwłoki należą do wiarusów poległych w bitwie nad Berezyną.
Kiedy ciał w piwnicy spoczywa już 12, w sytuacji zaczyna się orientować Mortimer (zabawna rola Szymona Sędrowskiego, który wyrasta na czołowego komika sceny przy ul. Bema), kolejny bratanek starszych pań. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy ciotkom składa wizytę trzeci z bratanków – psychopatyczny Jonatan (przerysowana, ale udana rola Grzegorza Wolfa), którego kolejna operacja plastyczna upodobniła do… mrocznej postaci znanej z gazet. On również, podobnie jak ciotki, do kwestii życia i śmierci ma stosunek ambiwalentny.

Rozgrywająca się wśród stylowych koronek i przy swingowym akompaniamencie big-bandu Glenna Millera historia czarujących seniorek, osobliwie pojmujących miłosierdzie i niewahających się użyć wina porzeczkowego, jest opowiedziana z biglem i humorem, ale bez przesadnej szarży. Powstał spektakl przyjemny, zapewniający miłą rozrywkę (…) W sam raz na chwilę oddechu po przygnębiającym lockdownie.

Najnowsze aktualności