W oparach Adrii i Portowej, czyli międzywojenna Gdynia pełną gębą („Kolibra lot ostatni”)

Intryga kryminalna, wartka akcja i gombrowiczowski antruaż, to jest: gęba, pupa, parobek i literatura dla kucharek. Chichot i zaczepki portowych mewek, stukot kawiarnianych kieliszków i obcasów fordanserek z Adrii, marzenia o transatlantyckich wojażach miejscowych biczkomerów, obietnica raju gospodarczego z Gdynią w roli głównej – dwudziestolecie międzywojenne w portowym przybytku w całej okazałości. Tak nakreślona rama czasoprzestrzenna posłużyła autorowi dramatu i reżyserowi jako tło wydarzeń wyjętych wprost z kroniki kryminalnej z wrobionym w morderstwo Witoldem Gombrowiczem na czele. Perspektywa rejsu Chrobrym do wybrzeży Argentyny oddala się od bohatera wraz ze znalezieniem przez niego w pokoju hotelowym zwłok parobka Walka (kolejna bardzo dobra rola Szymona Sędrowskiego). Dopiero przesłuchanie policyjne, stanowiące retrospekcyjne wejrzenie w wydarzenia poprzedniego wieczoru wyjawi personalia prawdziwego zabójcy.
Kolibra lot ostatni to sztuka-ukłon w stronę dwudziestolecia międzywojennego, klimatu epoki i ludzi, którzy go tworzyli. Powracający motyw tytułowego ptaka wybrzmiewa na wielu poziomach znaczeniowych. Mieniącym się tęczą barw kolibrem u Huellego jest Gombrowicz, jego osobowość i twórczość, wielokulturowa Polska lat 20. XX wieku stojąca na progu kolejnej zawieruchy wojennej, wreszcie sama epoka międzywojnia. Rewersem jej fenomenu oraz piękna jest kruchość i zapowiedź nieuchronnego końca. Potwierdzeniem nastrojów findesieclowych w spektaklu są towarzyskie pogadanki komentujące sytuację polityczną świata, głównie hasła nawiązujące do zbrojeń i bojówek w nazistowskich Niemczech czy przepiękne nostalgiczne pieśni, w tym perfekcyjnie wykonana chóralnie przez aktorów piosenka tworzącego w międzywojniu Walerego Jastrzębca-Rudnickiego Szczęście trzeba rwać jak świeże wiśnie. W tym kontekście na szczególną uwagę zasługuje zbiorowa scena, w której postaci – pasażerowie Chrobrego, niczym podróżujący na Titanicu, chwytają za walizki, gestem tym znamionując opuszczenie pokładu epoki.
Doborowej scenografii (stalowy stelaż przypominający kadłub statku czy ruchomy element sceny, który raz jest policyjnym biurkiem, raz kawiarnianym barkiem, odznaczają się pomysłowością i oryginalnością) towarzyszy wysokich lotów oprawa wokalna i choreograficzna sztuki, w której prym wiedzie wykonanie Beaty Buczek-Żarneckiej jako pięknej Lili – żony hrabiego Żernowskiego – wcielającej się w tryskającą seksapilem rewiową solistkę.
Doskonała baza dramaturgiczna w postaci tekstu Huellego, rama wizualna, a także umiejętność przeniesienia widza w kuluary międzywojnia nie są głównymi atutami przedstawienia Babickiego. Bo cóż po epoce bez jej piewcy, szczerzącego się ironiczno-groteskowym grymasem. A takim był twórca Ferdydurke i takim też jest wcielający się w jego postać Dariusz Szymaniak. Artysta stworzył kreację wybitną. Z każdego gestu, miny, słowa dosłownie wychodzi Gombrowicz intelektualista, Gombrowicz szyderca, Gombrowicz zagubiony w gąszczu ludzkich zachowań, co można poczytać za intuicyjny i koncepcyjny majstersztyk aktora. W scenach podszytych siarczystą ironią polemik literackich czy rozmów o obyczajowości bywalców gdyńskich przybytków rozrywki prowadzonych z rejsowym kompanem Straszewiczem (świetna rola Piotra Michalskiego) odciska się ślad treści Ferdydurke, Dzienników i innych dzieł autora Kosmosu, pojawiają się też dosłowne cytaty, które twórca Castorpa sprytnie i umiejętnie przemyca i wkłada w usta poszczególnych bohaterów.
Kolibra lot ostatni to jeden z tych spektakli, które trzeba obejrzeć nie tylko ze względu na walory estetyczne, ale przede wszystkim na atmosferę, którą sobą buduje. Ulotność epoki, którą ukazuje, chwyta za serce i porusza nostalgiczne struny emocji u widowni. Wprowadzony koloryt lokalny, za sprawą doboru miejsca wydarzeń, dodaje opowiedzianej historii swojskości. Międzywojenna Gdynia pełną gębą. Kryminalny dreszczyk tylko dodaje jej rumieńców.

Najnowsze aktualności