Plakat BRACIA K.

Fiodor Dostojewski

Premiera

BRACIA K.

Adaptacja sceniczna arcydzieła rosyjskiej literatury, w której kryminalna historia zmieszana jest z religijnym dyskursem. Jej bohaterami są bracia Karamazow – Dymitr, Iwan, Alosza i ten czwarty – bękart Smierdiakow.
Synowie rozpustnika i błazna, obarczeni dziedziczną skazą, która czyni z nich igraszkę diabła. Wielkie namiętności, tajemnicza zbrodnia, odwieczna walka między dobrem i złem.
Mistrz psychologii i wielki filozof, Fiodor Dostojewski, zabierze Was w metafizyczną podróż, która odsłoni najciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki. Warto je poznać, by zmierzyć się z własnymi biesami…

Z radością informujemy, że Elżbieta Mrozińska i Piotr Salaber znaleźli się w znakomitym gronie artystów wyróżnionych przez miesięcznik TEATR pod hasłem „Najlepszy, najlepsza, najlepsi w sezonie 2006/2007”.

Realizacja

Spektakl na podstawie powieści „Bracia Karamazow”
Tłumaczenie: Aleksander Wat
Adaptacja: Andrzej Bubień
Scenografia: Anna Sekuła
Muzyka: Piotr Salaber
Choreografia: Olga Wąchała
Muzyka w wykonaniu zespołu w składzie:
Sebastian Wielądek – śpiew gardłowy (Khoomei i Kargyra), lira korbowa, ney perski i turecki, duzy szwedzkie, zurna, drumla, kalimba
Kuba Ferenczak – didgeridoo
Chris Aiken – instrumenty perkusyjne.
Nagrania pod dyrekcją kompozytora dokonano w Sound Design Studio w Warszawie.
Realizacja nagrań muzycznych – Chris Aiken
Producentka/ inspicjentka: Marta Białkowska
Suflerka: Violetta Brandys


Czas trwania: 2 godziny 45 minut, z jedną przerwą

Występują

Recenzje

Bracia Karamazow poruszają sumienia

Ta inscenizacja dotyka najważniejszych problemów dzisiejszego świata. Moralności, prawdy, miłości i grzechu, a przede wszystkim poszukiwania Boga

Czytaj więcej

Bracia Karamazow poruszają sumienia

Ta inscenizacja dotyka najważniejszych problemów dzisiejszego świata. Moralności, prawdy, miłości i grzechu, a przede wszystkim poszukiwania Boga.

Andrzej Bubień w niemal trzygodzinnej adaptacji „Braci Karamazow” Fiodora Dostojewskiego, zrezygnował z tła historycznego i obyczajowego XIX-wiecznej Rosji, w dużym stopniu pominął też intrygę kryminalną oraz postać Fiodora, ojca rodu. Dzięki temu utwór stał się uniwersalny i bardzo współczesny.

Reżyser, sięgając po dzieło mistrza psychologii i wielkiego filozofa Dostojewskiego, zabiera widzów w metafizyczną podróż, która odsłania najciemniejsze zakamarki duszy.

Inscenizacja w Teatrze Miejskim w Gdyni rozpisana jest na pięcioro aktorów. Wszystko dzieje się niemal na pustej scenie. Nastrój spektaklu buduje światło i niepokojąca muzyka. Cisza i napięcie, jakie panują podczas tego przedstawienia, zdarzają się w teatrze nieczęsto.

Każdy z trzech braci Karamazow reprezentuje u Dostojewskiego inną filozofię życia. Najstarszy Dymitr (Dariusz Siastacz), erotoman i lubieżnik, jest wyraźnie zepchnięty na drugi plan.

Kluczowym punktem spektaklu jest bowiem piąta księga powieści. W niej właśnie Iwan (Rafał Kowal), wybitny intelektualista, dzieli się z najmłodszym bratem Aloszą przemyśleniami na temat okrucieństwa i nieprawości świata. Mówiąc o bólu i cierpieniu, wskazuje na najbardziej bezbronnych, czyli dzieci. Kiedy podaje odrażające przykłady postępowania z nimi, ma się wrażenie, że zaczerpnął je ze współczesnych kronik policyjnych.

Słuchając argumentów Iwana, trudno zaprzeczyć, że jego postrzeganie rzeczywistości jest bardzo bliskie współczesnemu inteligentowi. Iwan nie chce pogodzić się ze światem, który w swej nikczemności stał się zaprzeczeniem tworu Boga. „Nie Boga nie uznaję, lecz świata przezeń stworzonego” -mówi do Aloszy.

Postawa Aloszy, najmłodszego z braci, mnicha z monastyru, jest pełna ufności wobec Boga i ludzi. Od tej postaci, granej z wielką naturalnością przez Dariusza Majchrzaka, płynie światło nadziei. Pomyślany przez Dostojewskiego jako „człowiek doskonały”, prezentuje to, co w każdym z nas piękne i szlachetne. Mimo swej kruchości, bezbronności i naiwności nie daje się stłamsić Złu. Wiara młodego mnicha ciągle wystawiana jest na próbę? -Bóg jest źródłem i sankcją praw moralnych. Jeśli więc go nie ma, wszystko jest dozwolone” – zdaje się go przekonywać Smierdiakow.

Szalenie trudne i dość zaskakujące zadanie wyznaczył reżyser dwóm aktorkom: występującej gościnnie Sylwii Gliwie oraz Elżbiecie Mrozińskiej. Każda wciela się aż w trzy postacie. Gliwa z dużą fantazją prezentuje kwintesencję kobiecości. Z równym talentem staje się niepozorną, zakompleksioną, nieszczęśliwie zakochaną Lizą, by potem przeobrazić się w dumną Katarzynę Iwanowną oraz pełną radości i szaleństwa, bardzo zmysłową Gruszeńkę, której żaden z braci nie jest wstanie się oprzeć.

Elżbieta Mrozińska ma zadanie jeszcze trudniejsze. Z precyzją kreuje więc przebiegłego Diabła, cynicznego Rakitina oraz odpychającego bękarta Smierdiakowa. Kostyczna i nieco manieryczna tworzy je z wirtuozerią.

Gdyńska inscenizacja Dostojewskiego to koncert gry aktorskiej, przywracający wiarę w magię i mądrość teatru. Tytuł „Bracia K.” może być mylący, ale stał się świetnym zabiegiem marketingowym. Kto zobaczy spektakl, z pewnością nie będzie żałował.

Po premierze

Oparty na „Braciach Karamazow” Dostojewskiego najnowszy spektakl Teatru Miejskiego „Bracia K.” pokazuje śmiertelną chorobę, na jaką cierpi świat, w którym zwątpiono w Boga. Reżyser wysoko postawił poprzeczkę w interpretowaniu postaci, sprostać temu może tylko wykonawstwo najczystszej próby.

Czytaj więcej

Po premierze

Oparty na „Braciach Karamazow” Dostojewskiego najnowszy spektakl Teatru Miejskiego „Bracia K.” pokazuje śmiertelną chorobę, na jaką cierpi świat, w którym zwątpiono w Boga. Reżyser wysoko postawił poprzeczkę w interpretowaniu postaci, sprostać temu może tylko wykonawstwo najczystszej próby.

Adaptacji tekstu Dostojewskiego dla potrzeb kameralnego spektaklu na małej scenie Teatru Miejskiego w Gdyni podjął się reżyser Andrzej Bubień, który do zadania podszedł z pasją i wyczuciem. Zrezygnował z całego tła historyczno-obyczajowego opisującego XIX-wieczną Rosję i niemal zupełnie pominął intrygę kryminalną, która tworzy oś powieściową. Spektakl Bubienia, zbudowany na kanwie głównego wątku opisującego chore relacje łączące synów starego Karamazowa, opiera się prawie wyłącznie na aktorstwie wspomaganym przez oryginalne kompozycje muzyczne Piotra Salabera (motywy z pogranicza nurtów etno), które wyłączają tragiczną historię braci Karamazow z kontekstu rosyjskości i nadają jej wymiar uniwersalny. Temu służy również minimalistyczna scenografia Anny Sekuły, a właściwie niemal całkowity jej brak, co dodatkowo odziera „Braci K.” z odniesień do XIX-wiecznej Rosji. W rezultacie otrzymujemy czysty teatr w nagiej postaci, który pozbawiony ozdobników przemawia wyłącznie słowem (spektakl jest oparty na wysmakowanym literacko tłumaczeniu Aleksandra Wata) i aktorstwem, pozwalając dotrzeć do znaczeń, do których drogę wskazał Fiodor Dostojewski.

W „Braciach K.” cenię doskonałe aktorstwo. Reżyser wysoko postawił poprzeczkę w interpretowaniu postaci, dlatego sprostać temu może tylko wykonawstwo najczystszej próby. W scenicznym kwintecie prym wiedzie elektryzująca Elżbieta Mrozińska, którą Bubień obsadził w trzech rolach męskich. Z wyjątkowym kunsztem aktorka wchodzi w postać Rakitina, wyniosłego w swym dostojeństwie Diabła, a przede wszystkim bękarta Smierdiakowa – czwartego z braci Karamazow, uosobienie przebiegłości i nędzy moralnej. Wszyscy trzej bohaterowie Mrozińskiej składają się w jedną postać Zła Absolutnego panoszącego się w świecie, w którym zwątpiono w Boga, i w którym „nie ma stanowczo ( ) nic takiego, co by zniewalało ludzi do kochania bliźnich”.

Także miłość utraciła swą moc oczyszczającą i nie jest już lekarstwem na chore dusze lubieżnika i hedonisty Dymitra (Dariusz Siastacz), intelektualisty Iwana (Rafał Kowal). Wiarę w miłość zachował jeszcze tylko najmłodszy z braci Alosza (Dariusz Majchrzak), który dopiero co opuścił mury monasteru i jeszcze nie zaznał jej smaku. Trzy kobiece kreacje w „Braciach K.” (Gruszeńka, Katarzyna Iwanowna i Liza) to zasługa niezwykle utalentowanej Sylwii Gliwy, która po raz pierwszy gościnnie wystąpiła w Gdyni i od razu pokazała się z jak najlepszej strony.

Narodziny gwiazdy w Teatrze Miejskim

Gasną światła. Wysoki dźwięk dzwonka tybetańskiego i śpiew gardłowy wprowadzają nas w trans, wchodzimy w mroczny świat Dostojewskiego. W Teatrze Miejskim premiera „Braci K.”

Czytaj więcej

Narodziny gwiazdy w Teatrze Miejskim

Gasną światła. Wysoki dźwięk dzwonka tybetańskiego i śpiew gardłowy wprowadzają nas w trans, wchodzimy w mroczny świat Dostojewskiego. W Teatrze Miejskim premiera „Braci K.”

Na scenie najmłodszy z braci Karamazow – Alosza (Dariusz Majchrzak) i Diabeł – w tej roli Elżbieta Mrozińska – kostyczna, wszechwiedząca i precyzyjna. Widzimy ją później jako pokurcza i mordercę Smieriediakowa oraz cynicznego Rakitina. Twarz bez charakteryzacji, blada kamienna – gra zmrużeniem oczu, skrzywieniem ust. W tle odrealniona muzyka, słychać egzotyczne instrumenty didgerion, drumlę i lirę korbową.

Przez środek foyer biegnie drewniany podest. Widzowie siedzą po obu stronach, blisko, na wyciągnięcie ręki. Sędziowie, czy chłodni obserwatorzy wydarzeń? Na pustej scenie, oprócz aktorów pojawia się jedynie kilka krzeseł, stół, trzysta świeczek i osiemdziesiąt krzyżyków. Tu żaden gest nie może być udany.

Sylwia Gliwa wciela się w trzy postacie: garbatą Lizę z niedowładem nóg, dumną Katarzynę Iwanowną i lekkomyślną Gruszeńkę. Zadanie to karkołomne, a jednak aktorka poradziła sobie olśniewająco. Gra z wirtuozerią, zaskakującą jak na tak młodą aktorkę. Najpierw na fotelu kuli się, niepozorna i nieszczęśliwie zakochana Liza. Za chwilę przeistoczy się w Katarzynę Iwanowną. Gestem dłoni, podnosi dumnie podbródek i poprawia wysoko upięte włosy. Kroczy dumnie i z gracją. Ale najdoskonalsza jest jako Gruszeńka. Mieni się odcieniami. Szalona, radosna, żywiołowa lub zakochana. Zmysłowo tańczy – prawie unosi się nad sceną.

Drugim filarem przedstawienia jest Alosza – czysty, naiwny braciszek, którego uwielbiają wszyscy i na którego wsparcie czekają inni silni i mądrzy. To jego próbuje przekonać Iwan (Rafał Kowal), że Boga nie ma.

– A mnie męczy Bóg. Tylko to mnie męczy. A co, jeżeli Go nie ma. Więc, jeśli Boga nie ma, to wszystko jest dozwolone – mówi drugi z braci Karamazow – wcielenie demonicznego rozumu. Niezwykle trudna rola.

Jest jeszcze trzeci brat Dimitr (Dariusz Siastacz) lubieżnik, jak wszyscy Karamazowie.

– Panny z dobrych domów mnie lubiły… lecz ja zawsze wolałem głuche i ciemne zakamarki za głównym placem – wyznaje. Ocaleniem dla niego mogła być miłość lecz tak się nie stało.

„Bracia K” to spektakl o odwiecznej walce między dobrem i złem. Zdumiewająca jest wiedza Dostojewskiego o człowieku, zakodowana w wydarzeniach rodem z kroniki kryminalnej.

Reżyser i autor adaptacji Andrzej Bubień precyzyjnie poprowadził aktorów, budując spektakl przemyślany, pełen wewnętrznych napięć – ważny. Piękna scenografia Anny Sekuły i rewelacyjna muzyka Piotra Salabera.

Gen K

Nie czas i miejsce ku temu, by rozprawiać nad kłopotami inscenizatorów, którzy biorą na warsztat prozę. Nie ma żadnych wątpliwości, że tekst epicki musi zostać poddany redukcji, bo przełożyć go na scenę w całości niepodobna.

Czytaj więcej

Gen K

Nie czas i miejsce ku temu, by rozprawiać nad kłopotami inscenizatorów, którzy biorą na warsztat prozę. Nie ma żadnych wątpliwości, że tekst epicki musi zostać poddany redukcji, bo przełożyć go na scenę w całości niepodobna. A jeśli to jest proza rosyjskiego giganta Fiodora Dostojewskiego, cięcia muszą być rzeczywiście spore. Kwestia tylko, w którą stronę one pójdą i ile Dostojewskiego zostanie w Dostojewskim. Andrzej Bubień postawił na największe ludzkie namiętności – miłość i nienawiść, które rodzą się już w łonie matki i determinują całe życie. To geny. A w przypadku braci Karamazow tylko jeden – gen zła i rozpusty, gen lubieżności, skąpstwa i opętania, gen K.

Na scenie rodzi się już w pierwszej odsłonie, gdy najmłodszy z braci Alosza (Dariusz Majchrzak) niczym embrion powoli powstaje z beznamiętnej czarnej pustki, w takt słów samego diabła, który strąca miłość z piedestału wartości. Gdy jej nie będzie, nie będzie także wiary w nieśmiertelność duszy, a wówczas wszystko stanie się dozwolone, nawet ludożerstwo. Ten gen zaszczepił także w starszych braciach, Dymitrze (Dariusz Siastacz) i Iwanie (Rafał Kowal), ich ojciec. Choć nie pojawia się na scenie ani razu, jego piętno ciąży nad całą rodziną i niczym diabelski duch unosi się nad ich domem z nonszalanckim uśmieszkiem. Bo wie, że wszyscy trzej stoją na tej samej drabinie. Każdy wprawdzie na innym szczeblu, na innym stopniu wtajemniczenia, ale przecież wszyscy konsekwentnie wdrapują się na sam szczyt, wcielając w życie zbrodniczą ideę zabicia Fiodora Pawłowicza. A diabeł im wszystkim przyklaskuje.

Dlatego wystarczy jeden aktor w roli tajemniczego demona. Elżbieta Mrozińska będzie Rakitinem dla Aloszy, Smierdiakowem dla Iwana i prawdziwym diabłem dla Dymitra. Tylko ten ostatni wkroczy na scenę z jawnymi dowodami zbrodni, z zakrwawionymi rękoma i czerwonymi śladami ojcowskiej męki na białej marynarce. Po co miał zabijać? Dla szaleńczej miłości, niepohamowanej zazdrości i chorej namiętności, której na imię było Gruszeńka. Bo w tym świecie gen K działa jak zakaźna choroba przenoszona drogą każdego kontaktu. Znów więc Lizę, Gruszeńkę i Katarzynę Iwanownę może grać jedna aktorka. Sylwia Gliwa zacnie znosi ciężar tej potrójnej kreacji. Z garbatej Lizy z bezwładnymi nogami, która pragnie miłosnego udręczenia przemieni się w rozhisteryzowaną Gruszeńkę, a z niej w pełną wdzięku i szczęśliwie świadomą własnego upokorzenia Katarzynę.

Aktorstwo to w ogóle wielki atut tego spektaklu. Na czarnej scenie, gdzie jedynymi rekwizytami są krzesła, stół, kilkaset świeczek i trochę mniej maleńkich krzyżyków cały ciężar spada na aktorów. Każdy ruch, gest, przejście musi być uzasadnione podwójnie. I zazwyczaj jest. Siastacz w swym nieokrzesaniu oddaje się namiętnościom, by poczuć w końcu smak zbrodni i poniżenia; Kowal z całym przekonaniem buntuje się swym euklidesowym umysłem przeciw porządkowi tego świata, by zadać w końcu poszukującemu i wątpiącemu Majchrzakowi fundamentalne pytanie: „Czy jest Bóg i nieśmiertelność”. Rozprawiać będą przy herbacie, galaretce z wiśniami i bitej śmietanie, a stół, który stanie się dla nich placem intelektualnego boju, będzie za chwilę cmentarzem krzyży i ich cieni przedzierających się przez rzęsiste światło świec. Ten cmentarz ustawi sam Smierdiakow, powoli i konsekwentnie, tak, że obejmie swoim zasięgiem całą płaszczyznę blatu. Jak gen K, który raz zaszczepiony w ludzkim sercu i umyśle, wydaje owoc obfity.

Jest jeszcze jeden element, który scala to psychologiczne studium jednostek tak różnych i tak podobnych. To muzyka Piotra Salabera, która rodzi się wraz z pierwszym karamazowym embrionem cichym głosem rytmicznie wybrzmiewającego dzwonka i rośnie, kierując widza w głąb tego psychologicznego dołu. Będzie dla bohaterów świadkiem, harmonijnym akompaniamentem. Skoczna w tańcu, niespokojna w wewnętrznym rozdarciu, zadziorna w niezgodzie i cicha w niemocy, ale nigdy nie zamilknie w tym absurdalnym świecie. I jak w „Procesie” Kafki połączy bohaterów, bezimiennych K., w krąg przeklętego dziedzictwa.

„Lupa to nie był” – podsłuchałam w kuluarach teatru tuż po premierze jakiejś mądrej głowy z tytułami. To na pewno. Był Bubień.