Plakat Czar molekuły

Petr Zelenka

Premiera

Czar molekuły

To wydarzyło się naprawdę! Gdyby nie czeski naukowiec – Antonin Holý – nie mielibyśmy leku na AIDS. Zanim jednak doszło do jego opatentowania, potrzebne były pieniądze, dużo pieniędzy. Mieli je Amerykanie, którzy kochają władzę… Wciągająca opowieść o ryzyku, miłości i wyborach, które zmieniły świat.

Realizacja

Reżyseria: Krzysztof Rekowski
Scenografia i kostiumy: Robert Woźniak
Muzyka: Marcin Mirowski
Ruch sceniczny: Filip Szatarski
Projekcje video: Emilia Sadowska
Światło: Paweł Murlik

Asystentka reżysera: Olga Barbara Długońska
Suflerka: Ewa Gawron
Inspicjent: Tomasz Czajka
Producentka: Ewa Szulist


Czas trwania: 1h 10 min – przerwa – 50 min

Występują

Recenzje

NAUKA POD PRESJĄ BIZNESU

Poruszony przez czeskiego filmowca i scenarzystę Petra Zelenkę temat w dramacie Czar molekuły dotyczy nie tyle samych odkryć, których dokonał czeski chemik Antonin Holý, ile zawiłości procesu badań klinicznych nad lekiem opartym na jego ustaleniach. Rzecz ukazana została nader trafnie...

Czytaj więcej

NAUKA POD PRESJĄ BIZNESU

Spektakl nie jest oparty wyłącznie na konwencji reportażu i wywiadu (przygotowywanych zresztą dopiero przez jedną z postaci), chociaż odgrywają one znaczącą rolę w jego strukturze. Nie one stanowią też ramy tej scenicznej „opowieści”. Starania i aktywność studentki dziennikarstwa Pavli, granej przez Martynę Matoliniec, która zbiera materiał do reportażu o postaci profesora Holý i przygotowuje wywiad z jego żoną, przeplatane są ze scenami rekonstruującymi wybrane, ważne epizody z kilkunastoletnich kontaktów czeskiego uczonego z belgijskim lekarzem oraz chemikami i biznesmenami z USA. Taka różnorodność przedstawiania fabuły, przeplatanie różnych form prezentacji tematu ożywia akcję. Stwarza różne perspektywy „oglądu” tematu, ludzi, toku zdarzeń. Perspektywę tę dodatkowo wzbogaca przenoszenie miejsc akcji. Otwiera je scena z pogrzebu uczonego, ale historia jego odkryć i badań nad lekiem opartym na nich rozpoznawana jest raz z perspektywy Pragi, a raz z perspektywy amerykańskiej. Daje to w efekcie szersze spojrzenie na sprawę odkryć Holýego. Tak utkana „opowieść” jest interesująca, zaskakująca, pozwala lepiej ukazać mechanizmy rządzące dziejami odkrycia naukowego. Docenić trzeba ten zamysł scenicznej prezentacji, jaką przedstawił reżyser gdyńskiego przedstawienia Czaru molekuły Zelenki – Krzysztof Rekowski, który nie po raz pierwszy wystawił dramat czeskiego autora, bo ma w dorobku Zwyczajne szaleństwa w Teatrze Wybrzeże. Reżyseria spięła w spójny przekaz wszystkie aspekty spektaklu. Zamysł Rekowskiego w połączeniu z pomysłami scenograficznymi, projekcjami wideo i wreszcie muzyką sprawiły, że jego przedstawienie w gdyńskim teatrze zdecydowanie należy do udanych.
Scenografia jest oszczędna, aczkolwiek właśnie wystarczająca. Podkreślili nią autorzy sterylność, która nie jest bynajmniej tylko domeną laboratorium. Wszechobecna biel to także sposób zaznaczenia relacji międzyludzkich, pozbawionych – niestety – jakiejkolwiek żywotnej impulsywności, uczuciowości, autentyzmu. Jest to biel przerażającej sterylizacji relacji międzyludzkich, którą powodują mechanizmy rynkowo-biznesowe z polityką w tle, które człowiek sam dla siebie stworzył.
Wymowne na tle tej bieli jawią się projekcje obrazów. W omawianym przedstawieniu mamy ich pięć. Każda z nich koresponduje z rozgrywającymi się scenami, stanowiąc najczęściej ironiczny komentarz do nich. Kiedy na scenie pojawia się polityk z najwyższej półki – wpływowa postać ówczesnego (współczesnego akcji dramatu) świata politycznego USA, to jest Donalda Rumsfelda – na tylnej ścianie stanowiącej zasłonę czy też kurtynę (jakże czytelna, ironiczna aluzja do teatralności jako sztuczności) pojawia się olbrzymi obraz flagi amerykańskiej.
Równie wymowne są obrazy wideo tancerki w czasie rozmów biznesowych, jak też krople sączące się jakby za olbrzymimi szybami, które są najdłużej eksponowane. Nostalgia to jakaś i pewnego rodzaju zobrazowanie tematu – badań nad molekułą, której plastyczną wizję, a nie schemat wzoru chemicznego, się prezentuje. Ale bodaj najciekawsze są ilustracje z kreskówek, które ukazywały się w wybranych scenach. Kiedy więc rzecz rozgrywała się w Pradze, to pojawiał się niezapomniany, uczciwy, prawy, wrażliwy na krzywdę i każdemu pomocny Krtek. Krecik widniał na trzech ścianach otaczających scenę w kilkunastu pojedynczych kadrach. Kiedy zaś niektóre sceny rozgrywały się w Stanach Zjednoczonych, w takim samym układzie zwielokrotnionego obrazu, pojawiali się Tom i Jerry z filmu o kocie bezskutecznie usiłującym się pozbyć z domu myszy. Ich obecność nie wymaga chyba komentarza.
W sztuce Zelenki Czar molekuły główny bohater, profesor Holý, jest – podobnie jak inne postaci z utworów tego autora – w jakimś stopniu nieporadny, sam nie wie, co jest jego celem, nie widać w jego działaniach żadnej konsekwencji. I takiego właśnie naukowca przedstawił odtwórca jego roli – Rafał Kowal. Jego czeski chemik jest „taki nijaki taki” – by posłużyć się pewnym cytatem. Zresztą wszystkie postaci są do pewnego stopnia zrównane w swej kreacji scenicznej, chociaż o odmiennej ekspresji. Nie ma w sztuce Zelenki wybitnej jednostki, każdy działa na swój sposób, w sobie właściwym zakresie w ramach posiadanych możliwości. Tym bardziej istotny był warsztat, jaki wykorzystali aktorzy gdyńskiego teatru do kreacji granych postaci.
Nie można tu nie docenić trzech kobiecych bohaterek. Gra Moniki Babickiej, jako Ludmiły, żony profesora Holýego, sprawia, że jest ona jednocześnie wszystkim znana i przez nikogo nieodgadniona. Wyraziste postaci stworzyły też Olga Długońska, grająca Rosemary Martin i Agnieszka Bała w roli Jane i Hany. Świetne, wyważone aktorstwo, dobrze przemyślane. Każdy szczegół w ich grze jest dopracowany. Stworzone przez nie postaci są wymowne, nietuzinkowe, szczególnie silnie przyciągające uwagę. Dzięki emocjonalnemu zaangażowaniu aktorek są wyraziste i… tajemnicze jednocześnie.

Walory artystyczne gdyńskiej realizacji nie mogą budzić żadnych kontrowersji. Całość tego dzieła, a więc muzyka, światło, scenografia, ruch sceniczny, projekcje wideo i wreszcie gra aktorska – spięte ręką reżysera – dały w efekcie przedstawienie wartościowe z subtelnie zawoalowanym, ale przecież czytelnym przekazem. Odczytujemy w nim pewne ważne spostrzeżenia na temat współczesności. I nie chodzi tylko o jakieś demaskowanie powiązań biznesu i polityki z nauką (chociaż ten aspekt jest tu tematem dominującym), ale odczytać można w tym spektaklu prawdę o zgubieniu człowieka; zgubieniu w sensie zacierania jego śladów personalnych, kosztem eksponowania faktów. Twórcy gdyńskiej realizacji dramatu Zelenki wnikliwie odczytali i subtelnie ujawnili, jak w mechanizmach biznesowo-politycznych gubi się człowieka. Nie odkrywca więc, i nie chorzy, którym jego badania mogą pomóc, są w centrum zainteresowania, ale układy biznesowe, ambicje polityczne, wreszcie zysk. Demon władzy i zysku niszczy nawet najszlachetniejsze więzy przyjaźni. Sztuka Zelenki i jej gdyńska realizacja odkrywają ponurą prawdę o dehumanizacji przestrzeni świata, którą zdaje się tworzyć nie kto inny, jak człowiek właśnie. Wszystko robi się dla czegoś, a nie dla kogoś.

Chemia w teatrze. Jest co grać!

Chemia w teatrze. Jest co grać! „Czar molekuły” Petra Zelenki w reżyserii Krzysztofa Rekowskiego. Po premierze w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni.

Czytaj więcej

Chemia w teatrze. Jest co grać!

Temat wydawał się ryzykowny. Nawet lekko naciągany. Nic dziwnego, że Petr Zelenka niechętnie zabierał się za napisanie tej sztuki… Dlaczego się za nią zabrał? Z absurdalnych powodów. Aktorom teatru w Pradze, z którym współpracował, brakowało miejsc do parkowania, a – tak się złożyło – wolne miejsca parkingowe miał sąsiadujący z teatrem instytut biochemii. Aktorzy zwrócili się z prośbą o możliwość parkowania samochodów na terenie instytutu, a ten zaproponował: „Damy wam miejsca, ale w zamian wystawcie spektakl, który będzie popularyzował nasze osiągnięcia”.Zelenka nie był zachwycony pomysłem, ale gdy poznał historię słynnego czeskiego chemika profesora Antonina Holy dał się ponieść!

Opowieść ta ujmuje i na scenie Teatru Miejskiego. I choć zionie tu chemią, zimną faktografią, choć padają słowa typu: „cidofowir”, „adefowir” i „tenowofir” – mowa o molekułach, które stały się bazą, m.in. leku na AIDS – to jest w tych szyfrach teatr! A gdy jedna z postaci mówi: „Molekuły pani męża są piękne jak tancerki…” – są nawet okruchy poezji. Jest czar.

Najważniejsze jednak, że udało się Zelence skroić mięsiste postaci. Po prostu, jest co grać! I reżyser Krzysztof Rekowski, chwała mu za to, daje grać aktorom.

Mamy tu zatem całą galerię charakterów, co bohater, to osobowość. Spektakl zaskakuje, choć płynie miarowo, bez szarpaniny. Mimo że temat wydawałby się czymś wyzbytym ducha, oglądamy pełną pasji i emocji opowieść. Są tam miłość i władza. Pieniądze i polityka. Pogrzeb i bar karaoke. Czeski humor i łza.

Reżyser buduje napięcie na kontrastach i amplitudach. Trzyma na wodzy każdy gest, każde słowo. Narrację prowadzi perfekcyjnie. Scenografia (Robert Woźniak i Grupa Mixer) niebanalnie dopełnia opowieść.

Najbardziej ujmuje zespół aktorski: Dariusz Szymaniak, Olga Barbara Długońska, Grzegorz Wolf, Maciej Wizner, Piotr Michalski, Mariusz Żarnecki, Martyna Matoliniec, Agnieszka Bała, Monika Babicka i wreszcie Rafał Kowal jako Antonin Holy – kreacja wśród kreacji, prześwietna.
Co należy podkreślić, mówią tekst… bez mikroportów! Słyszy się każde, choćby najciszej wypowiedziane słowo. To już, ubolewam, zwyczaj w teatrze zanikający. To cud.

Chemiczny teatr biograficzny. O „Czarze molekuły” Teatru Miejskiego

Rzadko kiedy na teatralne sceny trafia sztuka poświęcona chemii i naukowym dylematom. „Czar molekuły” Teatru Miejskiego ma wiele cech typowych dla tekstu pisanego na zamówienie, a jednocześnie ta łatwa w odbiorze, jasno opowiedziana historia w interpretacji Krzysztofa Rekowskiego nie pozbawiona...

Czytaj więcej

Chemiczny teatr biograficzny. O „Czarze molekuły” Teatru Miejskiego

Od zawsze wyobraźnię rozpalają podróżnicy, eksploratorzy nowych terenów, ludzie, którzy pokonują kolejne granice. Przez lata pasjonowały nas wyścigi himalaistów w najwyższych górach świata, zaczytywaliśmy się w prozie Ryszarda Kapuścińskiego poznając nieznane lądy i miejsca, kibicowaliśmy podbiegunowym wyprawom Marka Kamińskiego.
Seria o Indianie Jonesie rozbudziła fantazje na temat zawodu archeologa. Jednak ci, którzy dokonują epokowych odkryć, pozwalając nam realizować pasje i marzenia, bo ograniczając wpływ niebezpiecznych i śmiertelnych chorób, właściwie nigdy nie znaleźli się w centrum uwagi.

Bycie chemikiem-naukowcem, ślęczącym w laboratorium długie godziny, by po wieloletniej pracy odkryć odpowiednie wiązania chemiczne, nie wydaje się seksi. Jak mówi jedna z bohaterek „Czaru molekuły”, aby dobrze sprzedać jakąś historię potrzebne jest „story”. Historia odkrywcy molekuły nie wydaje się porywająca, nawet jeśli obfituje w ryzyko, niepewność i wiele lat eksperymentów pełnych prób i błędów. By osiągnąć sukces w tej dziedzinie, potrzeba jeszcze jednego – wielkich pieniędzy, które umożliwią sfinansowanie badań. Dopiero połączenie odkrycia i pieniędzy pozwala na sukces, czyli wprowadzenie leku lub szczepionki na rynek.

W spektaklu Teatru Miejskiego „Czar molekuły” kluczowym bohaterem jest Antonín Holý – czeski chemik, który odkrył molekuły cidofowir, adefofir i tenowofir, dzięki którym dokonano przełomu w leczeniu m.in. AIDS i żółtaczki typu B. Dramat o swoim rodaku i losie odkrytych przez niego molekuł napisał jeden z najbardziej cenionych czeskich dramatopisarzy Petr Zelenka. Sztuka powstała zupełnie przypadkowo – dzięki miejscom parkingowym. Instytut Chemii Organicznej w Pradze dysponował działką przylegającą do teatru Dejvické divadlo, któremu brakowało miejsc parkingowych.

W zamian za miejsca parkingowe dyrekcja teatru zgodziła się wystawić sztukę. I tak powstał spektakl o nieznanym szerzej chemiku, którego praca okazała się niezwykle wartościowa. Gdyńska realizacja jest jej polską prapremierą. Jej reżyser, Krzysztof Rekowski, dwie dekady temu z dużym powodzeniem wyreżyserował inny tekst Zelenki – „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie”, które jako „Zwyczajne szaleństwa” przez kilkanaście lat można było oglądać w Teatrze Wybrzeże. Tym razem również do sztuki Zelenki podchodzi z dużą pieczołowitością, jednak tekst nie ma tak dużego potencjału.
Petr Zelenka jest genialnym interpretatorem ludzkich charakterów, jednak tym razem opowiada losy życia i efektów pracy cenionego naukowca, więc posiłkuje się datami, które co chwilę podaje nam dziennikarka Pavla, narratorka spektaklu (Martyna Matoliniec). Każdy epizod zaczyna się od określenia jego czasu i przestrzeni, więc widz jest prowadzony za rękę i nie pogubi się niechronologicznych przeskokach między latami 80. XX wieku a tym, co działo się 20 i 30 lat później.

Pozwala to w uniwersalnej, ciekawej, nawiązującej do przestrzeni laboratoryjnej scenografii Roberta Woźniaka i Grupy Mixer z łatwością przenieść się z komunistycznej Czechosłowacji za ocean, do Stanów Zjednoczonych, gdzie kilku chemików-inwestorów zastawia majątek, aby móc kontynuować prace badawcze nad molekułami Holý’ego. Nad sceną dominuje imponująca molekuła, gdzieś w tle znajdzie się stylowy mikroskop z tamtych czasów, przy którym w białym kitlu pracuje Antonín Holý (Rafał Kowal). Z kolei grupa amerykańskich chemików i biznesmenów: John (Dariusz Szymaniak), Michael (Piotr Michalski) i Jane (Agnieszka Bała) przy wsparciu polityka Donalda Rumsfelda (Mariusz Żarnecki) zastanawia się, czy zainwestować majątek w przerwane, ale dobrze rokujące badania.

W gronie bohaterów tej kameralnej w gruncie rzeczy sztuki znajduje się jeszcze belgijski chirurg Eric (Grzegorz Wolf), asystenci Holý’ego (epizody Macieja Wiznera) oraz dwie małżonki głównych bohaterów – żona Johna Rosemary (Olga Barbara Długońska) oraz żona Holý’ego Ludmiła (Monika Babicka).

Jedną z ciekawszych postaci – przyjaciela Holý’ego, Johna – gra Dariusz Szymaniak. Początkowo to na nim opiera się cała historia. Wraz z czasem trwania spektaklu John staje się jednak coraz mniej widoczny, oddając pole innym.
Rzecz śledzimy w kilku planach. Dziennikarka usiłuje przeprowadzić z Ludmiłą wywiad o mężu, koledzy z USA i Belgii wspominają niepozbawioną trudnych momentów relację z Holým, a wszystko to ubrano w pozór dziennikarskiego śledztwa, które „rozlewa” się przed nami w pełnowymiarową historię złożoną z fragmentarycznych scen-wspomnień opowiadanych przez poszczególnych bohaterów sztuki. Ze swojej perspektywy zdarzenia opowiadają m.in. John, Rosemary, Michael czy Ludmiła.

Ta sprawnie poprowadzona dramaturgicznie opowieść wydaje się jednak mocno skrępowana poprawnością, którą wymusza poniekąd ścisła faktografia. Temat sztuki nie posiada tytułowego „czaru”, a ponieważ reżyser skupił się na płynności przebiegu i ogólnej kompozycji, to od aktorów zależy, czy ich bohaterowie zapadną w pamięć. Początkowo zdecydowanie najciekawszy jest John w interpretacji Dariusza Szymaniaka, w którym odkrywamy ideowca-hazardzistę, który w imię wyższego celu jest gotowy poświęcić bardzo wiele. Dobrze mu partneruje Olga Barbara Długońska w dowcipnej, modnej fryzurze sprzed kilkudziesięciu lat. Jej Rosemary jest ostoją rozsądku i trzeźwego spojrzenia.

Od początku do końca konsekwencją wyróżnia się precyzyjnie zbudowana postać zbolałej, przytłoczonej zamieszaniem wokół męża Ludmiły (bardzo dobra rola Moniki Babickiej), a końcówka jest popisem wycofanego wcześniej Rafała Kowala, który z Holý’ego czyni gburowatego introwertyka, wzruszająco i z wyczuciem ukazując postęp jego choroby. Mniej ciekawie wypada droga, jaką pokonuje każdy specyfik zanim trafi na rynek, bo faktografia jej na scenie wyraźnie nie służy. Losy wielkich firm farmaceutycznych też raczej trudno śledzić z zapartym tchem.

„Czar molekuły” więc mimo wszystko nie uwodzi, pomimo ciekawych projekcji Emilii Sadowskiej i bogatej, zróżnicowanej muzyki Marcina Mirowskiego, w której znalazło się miejsce i na melodie z pozytywki, i na dźwięki poszczególnych instrumentów, czy na muzykę operową. Trudno nawet mieć o to pretensje do reżysera czy aktorów, bo wszyscy stanęli na wysokości zadania (…)