Plakat DZIEŃ ŚWIRA

Marek Koterski

Premiera

DZIEŃ ŚWIRA

Pierwsza teatralna realizacja scenariusza Marka Koterskiego, według którego autor zrealizował kultowy już dzisiaj film. „Dzień świra”. To historia mężczyzny uwikłanego w natręctwa życia codziennego, dla którego każdy kontakt z drugim człowiekiem jest piekłem i ogromnym wyzwaniem jednocześnie. Codziennie rano szuka pomysłu na nadchodzący dzień: higiena, jedzenie, praca, dzieci, jedzenie, drzemka, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen…
Z tą fascynującą, gorzką, ale jakże przez to śmieszną historią, w której Marek Koterski ujął absurdy życia polskiego inteligenta, mierzy się na naszej scenie uznany reżyser młodego pokolenia Tomasz Man, którego „Związek otwarty” – cieszy się nieustającą sympatią publiczności.

 

  • 19:00 mała scena
  • 19:00 mała scena

Realizacja

Scenografia: Monika Kurosad
Muzyka: Paweł Sołtysiak
Producentka: Aleksandra Borowiak
Inspicjent: Tomasz Czajka
Suflerka: Violetta Jarzycka

Miejsca są nienumerowane, spektakl odbywa się na małej scenie.


Czas trwania: 1h 35 min (bez przerwy)

Występują

Recenzje

Zwariowany teatr

Czytaj więcej

Zwariowany teatr

Trójmiejskie media nie zostawiły suchej nitki na „Dniu świra”, którego premiera odbyła się w ubiegłym tygodniu w Teatrze Miejskim w Gdyni. Wszystkie zarzuty sprowadzają sie do jednego: sztuka za mało przypomina film Marka Koterskiego pod tym samym tytułem. Może więc zamiast teatru postawić nowe kino?

Wbrew krytycznym opiniom to była udana premiera. Teatralna wersja „Dnia świra” Marka Koterskiego nie przypomina filmu. I bardzo dobrze. Oczywiście porównanie obu realizacji było nieuniknione. Ci, którzy przyszli zobaczyć „Dzień świra” w Teatrze Miejskim w Gdyni, mieli przecież film w głowach. Z kultowym już dziełem zmierzył się odważnie Tomasz Man. Śmiało można przecież powiedzieć, że choć wyszedł z tego pojedynku poharatany, to jednak nie przegrany.

Na szczęście bowiem Man nie skopiował po prostu Koterskiego. Jego „Dzień świra” jest znacznie mniej dosłowny, co podkreśla jeszcze niezwykle oszczędna scenografia. Podobnie jest z rolą głównego bohatera „Dnia świra”, Adasia Miałczyńskiego. Sfrustrowanego i zaplątanego w absurdy dnia codziennego polonistę, jak pamiętamy, genialnie gra w filmie Koterskiego Marek Kondrat. Na deskach widzimy w tej roli Bogdana Smagackiego. Jego interpretacja tej postaci jest znacznie cieplejsza niż Kondrata. Miałczyński Smagackiego jest przez to bardziej sympatyczny i, mimo wszystko, bliższy widzom. Duże brawa należą się także odtwórcom ról drugoplanowych i muzyce.

„Dzień świra” ma wszystko, dzięki czemu może stać się przebojem Teatru Miejskiego w Gdyni. Na spektakl ciągnąć będą zapewne tłumy. W interesie placówki i widzów byłoby więc granie go na dużej scenie. Na nic najlepsza nawet robota, kiedy nie można jej zobaczyć.

Polska prapremiera „Dnia świra” w Teatrze Miejskim

Zdziwiłabym się bardzo, gdyby spektakl „Dzień świra”, który w piątek po raz pierwszy wystawiono w Teatrze Miejskim w Gdyni, miał jakiekolwiek kłopoty z frekwencją.

Na premierę szłam w minorowym nastroju. Nie podzielam zachwytów nad filmem Marka Koterskiego, uważam, że ciąży na nim grzech spalenia ciekawego tematu i schlebiania pospolitym gustom pod pozorem artystycznej wypowiedzi, która ma podobno portretować wypaloną osobowość polskiego inteligenta. Filmowa historia o Adamie Miauczyńskim nie śmieszyła mnie, nie przejmowała ani nie brałam jej za swoją. Nadęta z jednej strony, rubaszna – z drugiej. Dobra aktorsko i nic więcej – oto moje zdanie.

Tomasz Man, reżyser gdyńskiego spektaklu, uważa jednak tekst „Dnia świra” za wybitny, mówi, że to druga „Kartoteka”. Rozpływa się nad jego intelektualnym ładunkiem, wielowymiarowością i poetyką. To tylko pogłębiło mój niepokój.

Piątkowy wieczór. Mijają kolejne minuty i wnikam w tę historię. Wchodzę w konwencję, choć w tekście Koterskiego częściej niż przecinki pojawiają się słowa powszechnie uznane za obelżywe. Spektakl ma rytm „Lokomotywy” Tuwima – przyspiesza coraz bardziej i doskonale trzyma tempo. Każda stacja na drodze sfrustrowanego polonisty ma swój wyraźny koloryt. Kolejny przystanek, wyznaczany minietiudą aktorską w wykonaniu Beaty Buczek-Żarneckiej (która gra czternaście ról kobiecych, w sumie pokazuje się w ponad dwudziestu epizodach!) albo Piotra Michalskiego („tylko” dziesięć ról męskich – od ucznia po starca), wart jest komplementów (podobnie jak reżyserski zamysł, by tak ustawić obsadę). To oni dają przedstawieniu nerw i nieprawdopodobny ładunek humoru – gdyńska wersja „Dnia świra” to spektakl, na który przychodzi się z chusteczkami, bo człowiek płacze ze śmiechu. Buczek-Żarnecka i Michalski przepoczwarzają się w sposób niewiarygodny: ona raz jest zrzędliwą staruszką (matką bohatera), za chwilę durną blondynką z reklamy szamponu, moment później zawodzącą starą Chinką od medycyny naturalnej. Michalskiego zapamiętam do końca życia jako sepleniącego hydraulika Rączkę, który ma własną teorię na każdy temat: od zgonów na skutek ucisku skarpety po mozolnie przemyślaną kwestię „skąd wracają Litwini?”. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się śmiałam w teatrze.

Mam wiele uznania dla Tomasza Mana za to, że skracając tekst Koterskiego o połowę i narzucając przedstawieniu lekką konwencję, uczynił zeń świetną komedię. I choć w zainscenizowanym tekście nadal nie potrafię doszukać się przebłysków geniuszu i ukrytych pokładów metaforycznych znaczeń, ujmuje mnie ta przypowiastka o człeku, którego życie boli. Główny ciężar spektaklu z lekkością i wdziękiem dźwiga Bogdan Smagacki – jego Adaś Miauczyński to odrobina mężczyzny, któremu życie nieustająco robi na złość. Jest konglomeratem kompleksów, niespełnienia, rozczarowań, urojonych i prawdziwych upokorzeń, a przede wszystkim pretensji. Do wszystkich i wszystkiego. Ogranicza go matka, brak pieniędzy, tępi uczniowie, blokowisko, w którym żyje, złośliwość przedmiotów. A przede wszystkim dotkliwy brak zwyczajnej miłości. Mityczna Elżunia, bohaterka jego snów i urojeń, to jedyna recepta na zło całego świata…. W interpretacji Smagackiego Adaś Miauczyński to bardziej „enteligent” niż intelektualista. Jego życie sprowadza się do przyziemnych rytuałów i prozaicznych czynności. Jest tylko proza bytowania – na wzniosłość i poezję nie ma miejsca, choć jest do tego wyraźna pretensja. To Polak frustrat, który krytykuje polskie wady, sam będąc ich klinicznym przykładem. Aspiruje do lepszego życia, tylko jakiego?…

Zrobiony na szaro

Nie wiem, na ile reżyserujący sztukę Tomasz Man za punkt honoru przyjął odróżnienie się od filmowej wersji „Dnia świra”. Ale że stworzył dzieło gatunkowo inne, to rzecz pewna. Gdyby upierać się przy filmowych skojarzeniach, na myśl przychodziłyby raczej telewizyjne filmy grupy Monty Pythona. Równie wiele tu groteski i przerysowań, choć oczywiście podlanych polskim sosem.

Prawda, sztuka Koterskiego do takich groteskowych przerysowań sama prowokuje. Jej bohater jest, co tu gadać, wyraźnie szurnięty, a świat pokazywany jego oczami mocno odchyla się od pionu. Nie można jednak pokazując jego świat, samemu dać się zwariować. Nie można z jednego zasadniczego powodu. Sztuka Koterskiego jest jednak komediodramatem. W tym świecie absurdu, głupoty i chamstwa wegetuje człowiek, którego ludzka i inteligencka wrażliwość cierpi prawdziwe męki.

Dobrze wychodzi cała trójka aktorów, bo pokazują, co potrafią, dzięki czemu wiele z kreślonych grubą krechą postaci i scenek jest doskonale zagranych. Ładnym scenograficznym pomysłem było rozegranie przedstawienia w dwóch kolorach, szarości, symbolizującej smętną jakość życia bohatera, i czerwieni, pojawiającej się, gdy przechodzimy do jego marzeń i tęsknot za życiem lepszym.