Plakat KURSK

Paweł Huelle

Premiera

KURSK

Inspirowana faktami wstrząsająca historia katastrofy, do której doszło w 2000 roku na Morzu Barentsa. Najnowocześniejsza łódź podwodna z napędem atomowym, na której doszło do wybuchu, zbyt długo pozostawała pod wodą. Ostatecznie wrak wyciągnięto z wody dopiero po upływie roku. Na pokładzie było 118 członków załogi. Nikt nie przeżył. „Kursk” to opowieść o ich ostatnich dramatycznych chwilach, o osobistych tragediach ich rodzin, przed którymi ukrywano fakty, a także o decyzjach władz i nieodwracalnych konsekwencjach tych decyzji.

zobacz trailer z próby spektaklu KURSK

 

  • 20:00 Dar Pomorza

Realizacja

Reżyseria: Krzysztof Babicki
Muzyka: Marek Kuczyński
Scenografia: Marek Braun
Kostiumy: Jolanta Łagowska-Braun
Światła: Marek Perkowski

Asystent reżysera: Maciej Wizner
Sufler: Ewa Gawron
Inspicjent: Tomasz Czajka
Producent: Ewa Szulist

Spektakl odbywa się pod pokładem Daru Pomorza. Zejście pod pokład może okazać się wymagające – na widownię prowadzą strome schody.

W spektaklu wykorzystywane są głośne efekty dźwiękowe (m.in. wystrzały z broni palnej). Osoby wrażliwe na ten rodzaj efektów prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności.


Czas trwania: 1h 40 min (bez przerwy)

Występują

Recenzje

Apokalipsa w dzień pobiedy

Wiktor Jerofiejew w swoich przenikliwych esejach, bezpardonowo rozkładających na łopatki politykę i ideologiczne zamysły demiurgów Kremla, tworzył frazy-pigułki, sądy niepozostawiające żadnych złudzeń co do, nazwijmy to roboczo, „kondycji egzystencjalnej” społeczeństwa rosyjskiego. „Głównym wrogiem Rosji są jej mieszkańcy. Tortury – to...

Czytaj więcej

Apokalipsa w dzień pobiedy

Sztuka twórcy Weisera Dawidka ujmuje geniuszem prostoty. Przenikanie się płaszczyzn fabularnych, inwersja czasowa, wykorzystanie kilku planów scenicznego dziania się i panujące nad tym wszystkim chłodne oko narratora. Funkcję tę powierzono nikomu innemu, jak markizowi Astolfowi de Custine’owi (w tej roli znakomity Mariusz Żarnecki), znawcy petersburskich salonów, autorowi słynnych Listów z Rosji. Jego koryfejskie wprowadzenia w poszczególne sceny mają charakter ponadczasowych (bo wciąż aktualnych i trafiających w samo sedno problemu) konstatacji, które jednocześnie pełnią funkcję komentarza, moralistycznego przypisu do nich. W prologu sztuki, w podrygach menueta rozpoczyna on swoją opowieść o podróży do kraju, w którym „prawda jest iskrą pod beczką prochu”. Gdy jego anegdotyczne, okraszone nutą filozoficzno-profetycznego dyskursu wywody milkną, reżyser – Krzysztof Babicki przenosi widza w realia współczesności, do kokpitu nawigacyjnego dowództwa śledzącego manewry floty na Morzu Barentsa. Po wybuchu torpedy na pokładzie Kurska na plan pierwszy z kolei trafiają ostatnie chwile ocalałych marynarzy z pokładu dziewiątego. Bohaterowie podczas oczekiwania na pomoc, z każdą minutą przebywania w ciemnościach i wzrastającej duchocie powracają myślami do swoich bliskich. Siergiej – fizyk nuklearny (Maciej Wizner) sprzecza się z matką (Dorota Lulka), Michaił (Szymon Sędrowski) prosi o wybaczenie swą babkę (Elżbieta Mrozińska), Ljowa (Rafał Kowal) zapewnia o swej miłości konkubinę Nataszę (Marta Kadłub), a dowodzący nimi Dimitrij Kolesnikow (Grzegorz Wolf) czule pozdrawia swą żonę, z troską wypytując o dzieci. Najbardziej przejmujący dialog wśród tych onirycznych nawiedzeń czy też, jak możemy różnie interpretować, powracających ech z przeszłości należy do Saszy – elektryka Kurska i jego siostry Iriny. Wspomnienia rozłąki wychowanego w sierocińcu rodzeństwa, odnalezienia się po latach zwieńczone zostają słowami przepełnionymi ciepłem i miłością. Aktorzy, którzy wcielili się w ich role, Olga Barbara Długońska i Dariusz Szymaniak, tym przepięknym epizodem poruszyli struny empatii i współczucia wśród publiczności.

Kobiety oczekujące w porcie na swoich mężów, braci i synów poszukują jakichkolwiek wzmianek w mediach, wywiadach z głowami państwa o losach swych bliskich. Dezinformacja, podawanie fałszywych wiadomości wytrąca z dnia na dzień nadzieję na ocalenie ich bliskich, a ignorancja władz potęguje bunt i złość wobec własnej bezsilności. Po raz ostatni na przystani pojawiają się one ze świecami, z modlitwą prawosławną na ustach. Już nikt do nich nie przypłynie, nie wróci, nie da upustu tęsknocie, nie ukoi samotności. I nikt nie powie im prawdy, bo ta nigdy nie była przez władze specjalnie lubiana.

Sztuka Huellego choć bazuje na ujęciu faktograficznym (padają konkretne nazwiska, komunikaty), nie ma charakteru dramatu dokumentalnego. Dramaturga, i jednocześnie reżysera, interesuje w tym wszystkim bardziej człowiek doświadczający straty, utrzymywany w poczuciu dezorientacji, który postawiony w obliczu bezwzględnej i opresywnej machiny politycznej nie ma szans na przeżycie całego cyklu żałoby. Na to wszystko nakłada się fasada filozoficzna w postaci zawoalowanego dyskursu nad fenomenem istnienia państwa, które niszczy swoich obywateli, ewokowanego za pośrednictwem wspomnianych lakonicznych intermediów markiza De Custine’a. Ich ponadczasowość niczym echo rozchodzi się po współczesności. Dlatego nie tylko ze względu na rangę poruszanego tematu, ale też z punktu widzenia świadomości socjopolitycznej, spektakl ten jawi się jako ogromnie ważny, potrzebny, intelektualnie i niezwykle ekspresywnie kontestujący rzeczywistość.

List(y) z Rosji

Mocne frazy o wszechwładzy, absurdalnej biurokracji, mentalnym niewolnictwie, które – jak przekonuje zwięzły, przenikliwy, zdecydowanie najlepszy w tym sezonie spektakl Teatru Miejskiego w Gdyni – genetycznie znamionują rosyjskich mocarzy.

Czytaj więcej

List(y) z Rosji

W Kursku Krzysztofa Babickiego komentatorem tragedii rosyjskiego okrętu K-141 jest Astolphe de Custine. Autora Listów z Rosji gra Mariusz Żarnecki, który w kostiumie odtwarzającym strój z epoki i z pobieloną twarzą wystudiowanym krokiem schodzi pod pokład Daru Pomorza, gdzie Babicki rozgrywa swój najnowszy spektakl.

Markiz de Custine jest tu upiorem, jest cieniem z czasów rozpasanego despotyzmu. Jego narracja, umiejscowiona na marginesach głównej historii, przekonuje, że carska Rosja to stan umysłu, trwający niezmiennie od wieków i na ich przestrzeni różniący się jedynie dekoracjami.

Krzysztof Babicki już po raz trzeci wykorzystuje w swoim teatrze przestrzeń Daru Pomorza. Tym razem, podobnie jak w przypadku bardzo dobrego Idąc rakiem z 2012 roku, klaustrofobiczne, ciemne miejsce potęguje nastój osaczenia, którym emanuje każdy wers sztuki Pawła Huelle, napisanej zresztą specjalnie dla gdyńskiego Teatru Miejskiego. Minimalistyczna scenografia Marka Brauna jest tu niemal niezauważalna, stanowią ją jedynie dwa elementy – kwadrat z niskich ścianek na środku podpokładowej przestrzeni i stół z elektroniką, przy którym zasiadają dowodzący manewrami „Kurska” Admirał (Eugeniusz Krzysztof Kujawski) i Komandor (Piotr Michalski). Ich lakoniczny, pełen niejasności dialog jest jedną z trzech perspektyw, z których Babicki każe nam spoglądać na tragedię sprzed lat. Pozostałe dwie to poprzetykane majakami rozmowy umierających marynarzy i dramat bliskich im kobiet, które „na powierzchni” bezskutecznie czekają na powrót załogi „Kurska”.

Krzysztof Babicki unika inscenizacyjnych popisów. Rdzeniem jego spektaklu są emocje uwalniające się stopniowo w rozmowach poszczególnych bohaterów. Ci wyłaniają się tu niepostrzeżenie z półmroku (któremu groźny wymiar nadaje surowa muzyka Marka Kuczyńskiego), tworząc przejmujące konstelacje obcych i bliskich sobie ludzi zamkniętych w pułapce. Tą pułapką jest unieruchomiony w morskiej otchłani okręt ze słabnącymi z braku tlenu marynarzami – Saszą (Dariusz Szymaniak), Siergiejem (Maciej Wizner), Michaiłem (Szymon Sędrowski), Ljową (Rafał Kowal) i Dimitrijem (kolejna ciekawa rola Grzegorza Wolfa). Wydzielony na środku sceny kwadrat zamyka ich w swoim wnętrzu i odgradza od bliskich, oczekujących na nich na powierzchni świata kobiet – matek, żon, sióstr. To na nich skupia się reżyser, to ich głos dominuje w spektaklu i buduje opowieść o ludzkiej tragedii, której scenariusz napisała bezczelna i niepowstrzymana w przekonaniu o własnej wszechmocy władza. Babicki zwięźle i sprawnie kreśli obraz różnorodnej charakterologicznie grupki. Nadieżda (najlepsza z żeńskiej części zespołu Dorota Lulka), Irina (Olga Barbara Długońska), Sofia Antonowna (Elżbieta Mrozińska), Natasza (Marta Kadłub) i Olga (Monika Babicka) różnią się wiekiem, statusem społecznym, temperamentem. Każda z nich inaczej reaguje na wieść o „awarii” okrętu. Manipulująca informacjami władza zmusza je początkowo do racjonalizowania obrazu wyłaniającego się ze skrawków sprzecznych doniesień. Kobiety zagłuszają lęk rozmowami o codzienności i drobnymi żartami. Ich „zwyczajne” rozmowy coraz mocniej jednak zaczyna inkrustować strach. Reżyser bardzo sugestywnie pokazuje proces narastającego zwątpienia, który dzieli sympatyzujące początkowo ze sobą kobiety. Najmocniej i najciekawiej wypada tu wątek światopoglądowego, a poniekąd i pokoleniowego konfliktu wybuchowej, młodej Nataszy i zniedołężniałej, odklejonej od aktualnego świata Sofii Antonowny, padającej u kresu życia ofiarą systemu, który za młodu pomagała budować.

Zbiorowy portret bliskich marynarzom kobiet jest u Babickiego obrazem bezsilności, rozpaczy i tęsknoty, drastycznym tym bardziej, że odbijającym w sobie inną bezsilność, rozpacz i tęsknotę – skumulowaną na skrawku okrętowej przestrzeni, gdzie powolnej śmierci poddają się tracący nadzieję marynarze. Reżyser zderza te dwie grupy w serii projektowanych przez umierających marynarzy wspomnień-halucynacji, delikatnie rysując biografie poszczególnych bohaterów, unikając w nich niepotrzebnego skomplikowania czy szantażującego emocje widza patosu. Krótkie epizody opowiadają o „prostej” miłości, zwyczajnych dniach, niewygórowanych marzeniach. Świadomość bliskiej śmierci powoduje skrajne reakcje, które Babicki pokazuje w granicach psychologicznego prawdopodobieństwa – histerię (Ljowa), ale i przepojone rezygnacją opanowanie (Dimitrij).

W gdyńskim spektaklu otrzymujemy garść hipotez dotyczących zatonięcia okrętu lub raczej wymieszane ze sobą strzępy owych hipotez. Bo choć spektakl przybliża się momentami do teatralnego thrillera (w dużej mierze dzięki enigmatycznym postaciom monitorujących „Kursk” wojskowych – Admirała i Komandora), jego twórców interesuje najbardziej właśnie szczątkowość poszczególnych faktów, obwarowanie tragedii sprzecznościami, które uniemożliwiają oddzielenie prawdy od fałszu, prawdopodobieństwa od niemożliwości. Tę niemożność tłumaczą wyimki z Listów z Rosji, wypowiadane przez pojawiającego się w zakamarkach sceny upiora. Mocne frazy o wszechwładzy, absurdalnej biurokracji, mentalnym niewolnictwie, które – jak przekonuje zwięzły, przenikliwy, zdecydowanie najlepszy w tym sezonie spektakl Teatru Miejskiego w Gdyni – genetycznie znamionują rosyjskich mocarzy.

Paweł Huelle o „Kursku”

Znakomity pisarz powraca do tragedii rosyjskiego okrętu sprzed lat. Ile tysięcy ludzi ginie na świecie w imię naukowego eksperymentu, ile konfliktów międzynarodowych wywoływanych jest tylko po to, by wypróbować skuteczność nowej broni i przekonać się o skali jej rażenia. To...

Czytaj więcej

Paweł Huelle o „Kursku”

Paweł Huelle w najnowszej sztuce „Kursk” przypomniał niezwykle dramatyczne i wciąż niewyjaśnione do końca wydarzenia, jakie rozegrały się w 2000 roku na Morzu Barentsa. Chluba rosyjskiej floty K-141 „Kursk”, jednostka niezatapialna, w niewyjaśnionych okolicznościach poszła na dno. Rosjanie nie skorzystali z pomocy będących w pobliżu Amerykanów, Norwegów i Brytyjczyków, którzy części ocalałej załogi mogli pospieszyć z pomocą. Mówiło się, że nie chcieli wpuścić na pokład obcych, by nie odsłaniać przed nimi swych najnowszych rozwiązań zastosowanych w budowie „Kurska”. Wokół tamtych dramatycznych wydarzeń narosło wiele hipotez. Po latach śledztwa ustalono, że do zatopienia okrętu doszło w wyniku wybuchu torpedy i szeregu niefortunnych zdarzeń.

Paweł Huelle, zgłębiając dokumenty na temat tamtej tragedii, stworzył poruszającą opowieść o ludzkiej bezsilności w zderzeniu z pozbawionym człowieczeństwa systemem totalitarnym. W tym spektaklu Teatru Miejskiego w Gdyni rolę narratora pełni Markiz de Custine, czyli autor zakazanych przez wiele lat głośnych „Listów z Rosji”. Jego spostrzeżenie dotyczące natury XIX-wiecznego mocarstwa konfrontowane są z wydarzeniami wokół Kurska, a więc naturą Rosji współczesnej.

Krzysztof Babicki po sukcesie adaptowanego na scenę przez Pawła Huelle „Idąc rakiem” Grassa rozszerzył przestrzeń Teatru Miejskiego o pokład „Daru Pomorza”. To świetne miejsce na opowieść o „Kursku”. Historia trzymająca w napięciu, której uczestników mamy niemal na wyciągnięcie ręki, została bardzo precyzyjnie wyreżyserowana.

Z jednej strony mamy bezdusznych urzędników, którzy próbują dociec prawdy, której jednocześnie bardzo się boją. Z drugiej zaś kobiety, które nie mogą patrzeć ze spokojem, jak na ich oczach rozgrywa się tragedia ich najbliższych i z pełną determinacją apelują do sumień przywódców. W samym środku w szklanej przestrzeni mamy ludzi stojących w obliczu śmierci. Bezbronnych. Z trudem pogodzonych z myślą o tym, co okazuje się nieuchronne. Spektakl pełen prostoty i prawdy, szlachetny i poruszający.

Gdyńskie epitafium dla Kurska

Choć nazwisko Putina nie pada w spektaklu ani raz, to on jest nienazwanym demiurgiem, który pociąga za sznurki. W sierpniu 2000 roku, gdy uczestniczący w manewrach na Morzu Barentsa supernowoczesny okręt podwodny z napędem jądrowym idzie na dno razem ze...

Czytaj więcej

Gdyńskie epitafium dla Kurska

Mijają kolejne dni, szanse na ocalenie kogokolwiek maleją, tymczasem Rosja nie zgadza się na pomoc obcych państw w akcji ratunkowej, a do mediów dopiero po dwóch dniach przedostają się pierwsze, sprzeczne ze sobą informacje o zatonięciu „Kurska”.
Dlaczego tak się dzieje?
Bo Rosja ma ambicje imperialne, jej przywódca jest nieomylny, to on decyduje, co jest „prawdą”, a los jednostki nikogo nie obchodzi. Pisał o tym już w połowie XIX wieku podróżujący po tym kraju francuski arystokrata markiz Astolf de Custine (w tej roli Mariusz Żarnecki), autor książkowych „Listów z Rosji”, które przez lata i w Rosji i w peerelowskiej Polsce były zakazane.
Paweł Huelle, autor tekstu „Kurska”, w równoległym planie czasowym wprowadza powstać markiza (nadając wydarzeniom z 2000 roku szerszy, historyczny kontekst) i obszernie cytuje jego listy zawierające diagnozę patologii rosyjskiego imperium. Spostrzeżenia Astolfa de Custine okazały się profetyczne – stanowią celny komentarz do wydarzeń związanych z tragedią „Kurska”.
Ale, co istotne, „Kursk” Pawła Huelle nie ma wymowy antyrosyjskiej. Tekst zinterpretowany scenicznie przez reżysera Krzysztofa Babickiego (dyrektora artystycznego Teatru Miejskiego w Gdyni) staje po stronie zwykłych Rosjan: marynarzy i ich rodzin, którym państwowa i wojskowa machina w imię własnych interesów odbiera prawo do życia.
Trzy punkty widzenia
Wydarzenia z sierpnia 2000 roku oglądamy z kilku perspektyw. Pierwszą, najbardziej poruszającą, jest tragedia zakleszczonych w śmiertelnej pułapce oficerów i marynarzy (Maciej Wizner, Grzegorz Wolf, Dariusz Szymaniak, Szymon Sędrowski i Rafał Kowal), z wolna tracących nadzieję i oswajających się z myślą o tym, co nieuchronne. Z drugiej strony na tragedię „Kurska” patrzymy oczami ich zbolałych, wyczekujących wiadomości kobiet: dziewczyny, matki, żony, siostry i babci (Dorota Lulka, Monika Babicka, Olga Barbara Długońska, Marta Kadłub i rewelacyjna Elżbieta Mrozińska w roli zniedołężniałej staruszki Sofii Antonowny). To one walczą o prawdę, wskazują palcem morderców, a sił i pocieszenia szukają w wierze, choć wcześniej religia nie była dla nich wartością.
Trzecią perspektywę stanowi obsługa wojskowego stanowiska dowodzenia: admirał (Eugeniusz Krzysztof Kujawski) i komandor (Piotr Michalski), którzy rozwój wydarzeń na morzu obserwują na monitorze i próbują je analizować – każdy na swój sposób.
Spektakl pod pokładem
Reżyser Krzysztof Babicki na miejsce spektaklu wybrał niewielką przestrzeń pod pokładem zabytkowego żaglowca „Dar Pomorza”, co dodatkowo wzmacnia klaustrofobiczny efekt. Przypomnijmy, że w tej samej przestrzeni kilka lat temu umiejscowił akcję „Idąc rakiem” według Guentera Grassa, również z dominującym wątkiem morskiej katastrofy (wtedy był to zatopiony w 1945 r. „Wilhelm Gustloff”).
Oprócz efektownej, oddającej napięcie i historyczny kontekst muzyki Marka Kuczyńskiego, sceneria pokładu „Daru Pomorza” to jedyna oprawa najnowszej premiery Teatru Miejskiego – produkcji, którą cechuje szlachetna prostota koncepcji i formy. Spektakl o tragedii „Kurska” nie potrzebuje ozdobników. On krzyczy ciszą.

Prawda jest iskrą pod beczką prochu

Ostatnie chwile załogi okrętu podwodnego „K-141 Kursk”, rozpacz ich bliskich i bezradność dowódców ogląda się momentami ze ściśniętym gardłem. „Kursk” Teatru Miejskiego w Gdyni, grany na „Darze Pomorza”, jest półtoragodzinnym, bardzo sugestywnym obrazem ludzkiego cierpienia i gorzką, a przy tym...

Czytaj więcej

Prawda jest iskrą pod beczką prochu

Tragedia okrętu „K-141 Kursk” wydarzyła się na Morzu Barentsa w 2000 roku, jednak do dziś pozostało wokół niej wiele niedomówień. W sferze przypuszczeń pozostaje przyczyna niespodziewanych wybuchów na pokładzie chluby rosyjskiej floty. Praktycznie niezatapialna jednostka poszła na dno, zaś jej załodze nikt nie zdołał pomóc. Taką gotowość zgłaszali Norwegowie, Amerykanie i Brytyjczycy, jednak Rosjanie odrzucili wsparcie w momencie, gdy była jeszcze szansa na uratowanie części załogi. Przekazywane opinii publicznej sprzeczne komunikaty sprzyjały tworzeniu przeróżnych hipotez wyjaśniających katastrofę – od zderzenia z innym okrętem podwodnym, przez zatopienie amerykańską torpedą, po wybuch torped najnowszej generacji, w jakie wyposażony był „K-141 Kursk”. Oficjalnie dwa lata po tragedii przyznano, że do tragedii doprowadził wybuch torpedy znajdującej się na okręcie i szereg niefortunnych zdarzeń.
Twórcy gdyńskiego spektaklu bardzo rzetelnie konfrontują się z faktografią katastrofy sprzed kilkunastu lat. Nie interesuje ich czyste sprawozdanie ze zdarzenia, choć narracyjna forma sztuki Pawła Huellego „Kursk” pozwala na poznanie niuansów zdarzeń bez choćby minimalnej wcześniejszej wiedzy na temat losów rosyjskiego okrętu. Jako widzowie obserwujemy katastrofę z zewnątrz, oczami obserwatorów ze stanowiska dowodzenia manewrów wojskowych, w jakich „Kursk” brał udział, oraz od środka – śledząc ostatnie chwile konających marynarzy. Dramatyzm tragedii potęguje obecność kobiet, w gdyńskim spektaklu reprezentantek rodzin marynarzy, odciętych od informacji o bliskich, oszukiwanych i pozostawionych przez władze samym sobie.
Jednak najważniejsza jest najmniej efektowna z płaszczyzn spektaklu. To postać z innego czasu i porządku – Markiz Astolf de Custine – bohater-obserwator współczesnej sobie Rosji przeszło półtora wieku wcześniej niż dramatyczne losy „Kurska”. Opowiada on o Rosji swoich czasów (słowami słynnych „Listów z Rosji”), analizując to, co zastał po przyjeździe do kraju cara Mikołaja I. Jego spostrzeżenia i przemyślenia na temat Rosji są zadziwiająco aktualne i ponadczasowe. Wraz z czasem trwania spektaklu uwagi Markiza coraz ściślej korespondują też z sytuacją marynarzy „Kurska” i zdarzeń związanych z jego zatonięciem.
Nie byłoby to możliwe bez bardzo precyzyjnej reżyserii Krzysztofa Babickiego. Dyrektor Teatru Miejskiego od lat sięga po sztuki Pawła Huellego, pisane przez niego (z racji funkcji dramaturga teatru) regularnie z myślą o Teatrze Miejskim w Gdyni. Tym razem za pomocą prostych środków udaje się reżyserowi w klarowny sposób podzielić małą, klaustrofobiczną przestrzeń podpokładu „Daru Pomorza”, co wyraźnie zaznaczone jest również w grze aktorskiej. Największe wrażenie robi niezwykle precyzyjnie ustawiona gra aktorów w centralnym punkcie sceny, za półprzezroczystymi pleksi, stanowiącymi przestrzeń okrętu (bardzo pomysłowa, „dyskretna” scenografia Marka Brauna składa się właściwie z dwóch elementów, poza wymienionym jest to jeszcze stanowisko dowodzenia, umieszczone tuż obok). Tam na czterech metrach kwadratowych piątka aktorów gra bardzo blisko siebie, ale w ich ruchach nie ma śladu przypadku czy chaosu.
„Kursk” jest rzadkim przykładem bardzo równego, dobrego aktorstwa, niemal całego zespołu. Jednak jedna, wydawałoby się marginalna rola, wyróżnia się na tle pozostałych. Elżbieta Mrozińska nie pierwszy raz udowadnia, że potrafi dokonać niezwykłej metamorfozy (wcześniej było tak m.in. z rolą Czarownicy w „Śnieżce i krasnoludkach”). W roli Babki Sofii Antonownej tworzy właściwie osobny „teatr w teatrze”. Mrozińska wciela się w pełnym znaczeniu tego słowa w staruszkę, ledwo powłóczącą nogami i poruszającą się o lasce, starającą się opanować drżenie rąk, gdy nerwowo usiłuje postrzępioną chusteczką wytrzeć usta. Rzeczywistość zlewa się Sofii Antonownej w przeszłością w jedną całość, zaś aktorka niejako na marginesie akcji „Kurska” rozgrywa dramat starszej, niedołężnej i odrzuconej kobiety, przejmująco bezradnej wobec świata, którego już nie rozumie i z którym nie potrafi walczyć.
Pozostali dobrze wykorzystują możliwości swoich ról. W przypadku grających marynarzy Macieja Wiznera (Siergieja) i Szymona Sędrowskiego (Michaił) to krótkie, choć intensywne, epizody. Nieco więcej do powiedzenia i zagrania mają Dariusz Szymaniak (zrezygnowany Sasza) i grany przez Rafała Kowala Ljowa, znajdujący się na skraju załamania nerwowego. Jednak to kapitan Dimitrij Kolesnikow w interpretacji Grzegorza Wolfa jest z nich postacią najciekawszą. Zarówno w scenach z ukochaną żoną Olgą, jak i w rozmowach z kolegami, pozostaje wiarygodny i naturalny, swobodnie przeistaczając się ze wstydzącego się swoich uczuć zwyczajnego chłopaka z sąsiedztwa w racjonalnego i opanowanego nawet w obliczu śmierci dowódcę.
Ten zestaw uzupełnia Admirał (Eugeniusz Krzysztof Kujawski) i Komandor (Piotr Michalski) śledzący zdarzenia z boku i usiłujący zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Obaj – bardzo od siebie w tych rolach różni – umiejętnie budują tajemnicę wokół swoich bohaterów. Nie mniej istotnym kontrapunktem do zdarzeń na Morzu Barentsa są kobiety oczekujące na swoich mężczyzn – mężów, kochanków, synów, braci czy wnuków. Najwięcej dramatyzmu ma w sobie bardzo drobiazgowo zbudowana rola Nadieżdy w wykonaniu Doroty Lulki, z jej przejmującym, oskarżającym monologiem na czele. Umiejętnie rozhisteryzowaną młodą dziewczynę Nataszę gra Marta Kadłub, ostoją rozsądku i pozornego spokoju, skrywającego ból i rozpacz jest Irina (Olga Barbara Długońska) (…)
Wszystkim zaś towarzyszy obecny-nieobecny Markiz de Custine, grany przez Mariusza Żarneckiego. To rola bardzo trudna, pozornie oderwana od pozostałych, kreślona z początku dworskim tańcem i wytwornymi gestami, później coraz krótszymi i bardziej dobitnymi uwagami o Rosjanach i ich państwie. Z jednej strony de Custine to spostrzegawczy turysta, z drugiej – błyskotliwy myśliciel, z trzeciej – natchniony wizjoner. Żarnecki skutecznie odmalowuje tę postać w każdej z wersji.
Całą machinę teatralną nakręca bardzo dokładnie prowadzona przez Krzysztofa Babickiego dramaturgia spektaklu, gdzie momenty marynarskiej depresji zestawiono z rozpaczą ich bliskich i bezsilnością podszytą rozmaitymi domysłami dowódców. Bardzo dobrze z materią spektaklu komponuje się muzyka Marka Kuczyńskiego, zwłaszcza w momentach imitacji odgłosów okrętu podwodnego. Wrażenie robią efektowne kostiumy Jolanty Łagowskiej-Braun. Całości dodano rosyjskiego kolorytu za pomocą pieśni Bułata Okudżawy (w wykonaniu Doroty Lulki), rosyjskiej pieśni ludowej (puszczonej z offu) i rosyjskojęzycznej modlitwy „Ojcze nasz”.
Gorzki, przenikliwie aktualny spektakl pozostawia nas z nieprzyjemną konstatacją, że wszystko to wcześniej czy później musiało się wydarzyć, a rosyjska reakcja na katastrofę była bardzo przewidywalna. Jak zauważa Markiz de Custine – „w Rosji prawda jest jak iskra pod beczką prochu”. Właśnie przez pryzmat sytuacji kryzysowej, jaką było zatonięcie „Kurska”, Paweł Huelle wraz z Krzysztofem Babickim przyglądają się mechanizmom, jakie kierują Rosją wczoraj i dziś. I wszystko wskazuje na to, że także Rosją „jutra”, czego dowodzą zapiski Astolfa de Custine’a.
Właśnie uniwersalizm spektaklu w połączeniu ze smutną, momentami ponurą, opartą na faktach opowieścią, przesądza o wartości i powodzeniu „Kurska”. Obok „Lotu nad kukułczym gniazdem” to zdecydowanie najlepsze przedstawienie Teatru Miejskiego w tym sezonie, które nie tylko z racji miejsca grania spektaklu ma szansę powtórzyć sukces „Idąc rakiem”.