Plakat MIKI MISTER DJ

Mateusz Pakuła

Premiera

MIKI MISTER DJ

Mateusz Pakuła (rocznik 1983) to jeden z najciekawszych dramatopisarzy młodego pokolenia. Jego sztuki (Biały dmuchawiec i Miki mister DJ) dwukrotnie znalazły się w finale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.

Przedstawienie, dalekie od tradycyjnych, konserwatywnych wystawień, posiada skrótową formę videoclipu, dzięki której poprzez minimum środków można przekazać maximum treści, co w obecnych postmodernistycznych czasach, staje się zwyczajową formą komunikacji. Młodzi, zagubieni w wirtualnym świecie, zalani falą obojętności szukają siebie i szansy na miłość. Sformatowane pokolenie, które chce zaistnieć. Za wszelką cenę? Radykalny, przerysowany, skrótowy portret współczesnego świata… dla widzów od 13 roku życia. W roli tytułowej m.bunio.s z formacji D4D.

Jak pisał recenzent „Gazety Wyborczej”, to teatr, który nie pozostawia obojętnym i daje do myślenia. To próba uchwycenia rytmu współczesnego świata, w którym znikają powoli tradycyjne relacje i więzi, w którym życie coraz mniej przypomina spójną historię, a jest natłokiem przeróżnych wiadomości długości sms-a. I bynajmniej nie dotyka to tylko ludzi młodych, ale także starsze pokolenie, usadowione bezpiecznie na kanapie przed telewizorem, z trzystoma kanałami czekającymi na kliknięcie w pilota.

Spektakl przeznaczony dla widzów od 13 roku życia.

 

zapowiedź spektaklu

Realizacja

Reżyseria: Agnieszka Olsten
Scenografia: Joanna Kaczyńska
Wizualizacje: Karol Rakowski
Muzyka: Wojciech Orszewski
Choreografia: Tomasz Wygoda
Reżyseria światła: Bartek Nalazek
Asystent reżysera: Michał Labijak


Czas trwania: 50 minut

Występują

Recenzje

Absurd i groza

Po październikowej premierze „Miki Mister DJ” w trójmiejskich portalach pojawiły się skandalicznie bezmyślne zarzuty. Tymczasem jest to świetny, inteligentny spektakl.

Czytaj więcej

Absurd i groza

Po październikowej premierze „Miki Mister DJ” w trójmiejskich portalach pojawiły się skandalicznie bezmyślne zarzuty. Tymczasem jest to świetny, inteligentny spektakl.

1.

Mateusz Pakuła nie dowierza gładkim zdaniom, za którymi – jak za cienkim murem – miałyby się chronić klarowne komunikaty w tej czy innej wielkiej sprawie (mur wystarczy lekko szturchnąć i – wszystko staje się jasne). Znaczenia nie są stabilnie umocowane w słowach, choć postacie nie mają innego zakorzenienia niż język, którym mówią. Popękany, niezborny, wariacki. Zlepiający w jedną całość odległe porządki literackie, style, poetyki, tonacje. Bezczelnie zawłaszczający wszelkie możliwe dyskursy i doświadczenia. Mieszający gazetową pulpę z romantyczno-modernistycznym patosem, fantazmaty z obscenami, dziecięcą naiwność z ironią, absurdalny humor z trzeźwym rozpoznaniem mielizn świadomości.

Karkołomne intertekstualne zabiegi, hybrydyczność języka, wątków i postaci, programowy brak atencji dla jednoznacznego artykułowania sensów i zajmowania się wielkimi tematami, pełna obiecujących szczelin struktura – wszystkie te cechy dramatów Pakuły mogą być dla teatru nieocenioną inspiracją. Pod warunkiem, że odczyta się je równie brawurowo, jak zostały napisane. Żadne półśrodki, asekuracyjne rozwiązania, poczciwe próby rozplątania autorskich węzłów się tutaj nie sprawdzą, podobnie jak niewolnicze posłuszeństwo wobec tekstu. Sztuki Pakuły domagają się od realizatorów radykalizmu wyobraźni. Gdyńska realizacja „Miki Mister DJ” doskonale potrafi sprostać wszystkim tym wpisanym w tekst sugestiom i wymaganiom.

2.

Agnieszka Olsten potraktowała tekst Pakuły jak muzyczną partyturę i zainscenizowała go jako pełen rozmachu, rozbudowany, wielogatunkowy koncert. Klubowe bity, melorecytowanie, rapowanie, improwizowanie, wokalizy, siatka migających reflektorów w tle niemal pustej sceny, gitara, wzmacniacz, komputer, mikrofony, dymy, psychodeliczne projekcje. Na ten koncertowy anturaż pracują wszystkie elementy spektaklu: scenografia Joanny Kaczyńskiej, światła Bartka Nalazka, wizualizacje Karola Rakowskiego, choreografia Tomasza Wygody. I kompozycje Wojciecha Orszewskiego, precyzyjnie realizowane przez świetnie wyćwiczonych wokalnie aktorów, na czele z Dorotą Lulką (Matką) i celnie obsadzonym w roli Mikiego legendarnym trójmiejskim muzykiem (znanym choćby z formacji Dick4Dick) Buniem (m.bunio.s).

Ten koncert nie jest zamkniętą, harmonijną, wycyzelowaną do ostatniej nuty całością. Coś tam w środku nie gra, psuje się, rwie, rozpada na kawałki. Sygnał niepowstrzymanej entropii pojawia się już w pierwszej, długiej sekwencji biegu. Scena otwarta jest na przestrzał: aktorzy przemierzają ją we wszystkich kierunkach, wbiegają i wybiegają różnymi drzwiami. Ich pośpieszny ruch rozwibrowywuje przestrzeń, nadaje przedstawieniu rozpęd, zdyszany rytm. Małe drzwi w głębi sceny pozostaną uchylone: widać fragment zaplecza, kawałek schodów. Olsten chętnie wpuszcza do swojego spektaklu takie mikroskopijne ślady innej rzeczywistości, odpryski chaosu.

Mnożą się zakłócenia, wtręty, dysonanse. Aktorzy obijają się o siebie albo do siebie tulą w jakiś nieoczywisty, niezdarny sposób. Ustawiają kamerę, ale przez dłuższy czas tylko przemykają po obrzeżach kadru. Nakładają się na siebie głosy, postacie, plamy światła, warstwy muzyczne. Zgrane szlagiery ze zdezelowanego, przenośnego magnetofonu, który nosi ze sobą Matka, konkurują z elektronicznymi dźwiękami. W głębi nagle rozrasta się dziwna, pełna ledwo skrywanej przemocy scena z podrzędnego, pseudoawangardowego teatru: dialog Matki Boskiej z synem – Jezusem w rustykalnej koronie uplecionej z błyszczącego siana. Trwa walka o przestrzeń dla własnej narracji. Jakiejkolwiek. Sprzeczki rodzinne, rozstania, wyznania, cała ta niby-intymność, niby-uczucia, niby-ból: wszystko można wyśpiewać, wykrzyczeć do mikrofonu, wystawić na widok publiczny. W tej powierzchownej rzeczywistości – napędzanej nachalnym, wszechobecnym rytmem i pulsującymi światłami – komunikacja jest zawsze zapośredniczona. Monologi to zawłaszczanie fonosfery, ględzenie, skandowanie, popis wokalny, występ przed kamerą. Dialogi to slamowe rywalizacje, przepychanki o mikrofon. I jedne, i drugie są zagadywaniem pustki. Ale im usilniej próbuje się ją zakrzyczeć, tym bardziej staje się dojmująca.

3.

Bohaterowie spektaklu poruszają się w przestrzeni pozbawionej fundamentów i konturów, w próżni, która imituje życie. Działają według odgórnie narzuconych wzorów, realizują cudze scenariusze. Gromadzą gadżety, wzruszają się durnymi filmowymi dialogami, stukają w klawiaturę. Zamieniają się powoli w mechaniczne awatary. Jak kumpel Mikiego, Casanova (Maciej Wizner), który próbuje pokonać kolejne poziomy gry polegającej na tym, że trzeba przelecieć wszystkie laski świata.

„Nie chce mi się z tobą być”; w taki, mniej więcej, sposób Miki, w opinii innych osiedlowy Don Juan, w swojej własnej – poszukiwacz miłości, zrywa z kolejnymi, coraz młodszymi dziewczynami (Monika Babicka, Agata Moszumańska, Marta Kadłub). A dziewczyny piszą dla niego poezje („Konary moich rąk trzymają cię silno/bo kocham ciebie/jak Mickiewicz Wilno”) i dedykują mu wiersze innych, sławnych poetów (na przykład „Ocalonego” Różewicza, a raczej, jak mówi Konferansjer poetyckiego wieczorku – Tadeusza Różyckiego). Matka i Siostra (Olga Barbara Długońska) lamentują nad nim jazgotliwie. Może uratowałby go basen? Albo wycieczka do Rzymu, spotkanie z papieżem? Albo może zabrać go na Przystanek Miłość?

4.

Groza narasta niezauważalnie, wykluwa się z pozornie błahych sytuacji, zarysowanych lekko i niezobowiązująco. I właściwie nigdy nie nabiera ciężaru tragedii. Na tragedię w pustym świecie nie ma miejsca. Szekspira można użyć tylko jako cytatu. Agata (Monika Babicka), jedna z porzuconych dziewczyn Mikiego, wnosi na scenę plastikowe wiadro, rzeczowo rozciera czerwoną farbę na dłoniach i wokół ust – i gra z Matką w niemą zgadywankę „jaki to film”. Tak, „Tytus Andronikus”. Lawinia – niewinnie ukarana szlachetność. I jeszcze Mała Syrenka. Idolka wszystkich dziewczynek, ucząca je, że trzeba siebie złożyć w ofierze na ołtarzu miłości. Kobiety, którym wycięto język.

Miki za to staje się coraz bardziej elokwentny. Zawiódł się na miłości sromotnie, o czym opowiada w długich monologach. Wygłasza najpierw pochwałę pedofilii, a potem wyskandowuje żywiołowy, pełen słowotwórczej inwencji pean na cześć onanizmu. Po długim błądzeniu wyrzeka się kontaktu z realnymi osobami na rzecz „internetowych lasek” i „prasowania Pankraca, wałkowania robala, drapania kapsla, szorowania gumiaka”. Litania toczy się w nieskończoność. Miki nie tylko odnalazł w końcu swój sposób na wypełnienie pustki, ale w dodatku potrafi o nim wspaniale, w celnych słowach opowiedzieć. Brawo. Podkręcić ten mikrofon. Brawo, brawo.

5.

Po październikowej premierze „Mikiego” w trójmiejskich portalach pojawiły skandalicznie bezmyślne zarzuty. W artykułach oskarżających spektakl Agnieszki Olsten o promowanie (!) pedofilii da się wyczytać ślepe (dosłownie) zaufanie wobec zasad politycznej poprawności, ale przede wszystkim ignorancję i absolutny brak słuchu: teatralnego i społecznego. Wygłaszana w przedstawieniu apologia pedofilskiej „miłości”, która tak wzburzyła dziennikarzy, nawiązuje do postulatów depenalizacji pedofilii zgłaszanych przez działaczy pewnej kuriozalnej kilkuosobowej holenderskiej partii. Miki, z tym swoim słodkim, rozbrajającym, wieloznacznym uśmiechem nucący pod nosem piosenkę o misiu Coralgolu i namawiający do zaakceptowania wszystkich form miłości, również tych kategorycznie do tej pory odrzucanych, jest najwyraźniej na tyle przekonujący, że nieszczęśni tropiciele perwersji (od których, jak wiadomo, w „nowym” teatrze aż się roi) przestali dostrzegać granicę między rzeczywistością a fikcją. Cytat pomylili z odautorską wypowiedzią. Obraz świata, wiernie oddający jego niepojętą absurdalność – i ściśle z tym absurdem połączoną grozę – wzięli za jego pochwałę. Można załamywać ręce, ale można też uznać taką reakcję za potwierdzenie intencji realizatorów gdyńskiego spektaklu. „Miki Mister DJ” mówi przecież właśnie o tym: odruchy zastąpiły myślenie, poruszamy się w zamkniętym kręgu klisz i schematów, każda bzdura, z chwilą gdy wypowie się ją w świetle reflektorów, staje się obowiązującą prawdą. A absurd, który tym wszystkim rządzi, jest w gruncie rzeczy jednym wielkim horrendum.

Seks, kłamstwa i muzyka klubowa

„Miki mister DJ” Mateusza Pakuły w reżyserii Agnieszki Olsten jest najodważniejszym i najbardziej radykalnym – zarówno pod względem treści, jak i formy – spektaklem w (…) Teatrze Miejskim w Gdyni od wielu lat.

Czytaj więcej

Seks, kłamstwa i muzyka klubowa

„Miki mister DJ” Mateusza Pakuły w reżyserii Agnieszki Olsten jest najodważniejszym i najbardziej radykalnym – zarówno pod względem treści, jak i formy – spektaklem w (…) Teatrze Miejskim w Gdyni od wielu lat. „Miki mister DJ” jest zaledwie drugą prapremierą Teatru Miejskiego im. Gombrowicza sztuki finałowej Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej – i to w już ponad pięcioletniej historii tego konkursu. Dramat Mateusza Pakuły to drapieżny, ironiczny i przerysowany obraz współczesnego świata. Świata ludzi młodych, ale bynajmniej nie tylko młodzieży. Jest to ciąg dość luźnych scen, w których autor przedstawia rozpad więzi międzyludzkich – rodzinnych, miłosnych i przyjacielskich. Już w pierwszym dialogu siostra i matka głównego bohatera dochodzą do wniosku, że nie mają pojęcia co u Mikiego słychać; co robi i czy z kimś jest. Bo świat sztuki Pakuły to świat w którym bohaterowie ze sobą tak naprawdę nie rozmawiają, a trwałe związki miłosne zastępuje onanizm lub gra w grę internetową, w której – to cytat – „na końcu można wyruchać nawet cały świat ale do tego jeszcze nie doszedłem”. W takim świecie do głosu dochodzą rozmaite patologie. W najmocniejszej scenie spektaklu pedofil, w imię powszechnej wolności, żąda uznania swojego zboczenia. Bo przecież, jak argumentuje, pedofilia to tylko odmienna orientacja seksualna, podobnie jak homoseksualizm (…) Na scenie praktycznie nie cichnie dynamiczna, klubowa elektroniczna i gitarowa muzyka (niekiedy wykonywana na żywo) – większość dialogów w spektaklu jest śpiewana bądź recytowana w jej rytmie. W tekście, niczym muzyczne sample, pojawiają się fragmenty poezji Tadeusza Różewicza czy Williama Szekspira, jednak znikają one w natłoku wulgarnych i płytkich komentarzy. Ascetyczną scenografię Joanny Kaczyńskiej stanowią przedmioty z sali prób czy studia nagraniowego: mikrofony, krzesła, komputer i gitara. Puste ściany służą jako ogromne ekrany dla prostych, przemyślnie użytych wizualizacji. Do tego dochodzą nieliczne fragmenty wideo, puszcze z taśmy lub transmitowane ze sceny. Taka skromna oprawa plastyczna uwypukla tekst Pakuły i jednocześnie podkreśla jego umowność. Główną rolę w „Miki mister DJ” zagrał znany trójmiejski muzyk m.bunio.s (czyli Michał Skrok), znany choćby z formacji Dick4Dick. Obsadzenie w profesjonalnym spektaklu osoby bez wykształcenia aktorskiego zawsze wiąże się ze sporym ryzykiem. Tym razem ryzyko się opłaciło, a decyzja obsadowa Agnieszki Olsten okazała się strzałem w dziesiątkę. m.bunio.s czuje się na scenie niezwykle pewnie (musi to być doświadczenie wyniesione z setek koncertów, które często przybierały wręcz formę performance’u), swoja rolę prowadzi oszczędnymi środkami, ale ze swada i (auto)ironią. Na pewno zadanie ułatwia mu forma wybrana przez reżyser – w spektaklu nie mamy żadnych psychologicznych niuansów, które ewentualnie mogłyby obnażyć braki w warsztacie aktorskim muzyka. Bardzo dobrze prezentują się w przedstawieniu aktorzy zawodowi, część ekipy Teatru Miejskiego. Udanie partneruje Skrokowi Maciej Wizner jako kumpel Casanova, swoimi nieprzeciętnymi umiejętnościami wokalnymi popisuje się Dorota Lulka i Olga Barbara Długońska (…) Nie jest to przedstawienie doskonałe; drażnią w sztuce skróty myślowe i uproszczenia, momentami irytuje nachalna forma. Jednak to teatr, który nie pozostawia obojętnym i daje do myślenia. To próba – nawet jeśli nie doskonała – uchwycenia rytmu współczesnego świata, w którym znikają powoli tradycyjne relacje i więzi, w którym życie coraz mniej przypomina spójną historię, a jest natłokiem przeróżnych wiadomości długości sms-a. I bynajmniej nie dotyka to tylko ludzi młodych, ale także starsze pokolenie, usadowione bezpiecznie na kanapie przed telewizorem, z trzystoma kanałami czekającymi na kliknięcie w pilota.