William Goldman/Stephen King
Premiera
Misery
Znakomity thriller psychologiczny autorstwa króla gatunku. Wzięty pisarz, unieruchomiony z powodu wypadku, i jego nieprzewidywalna opiekunka. Co zajdzie między tą dwójką, dokąd doprowadzi relacja, na którą zostali skazani… Wciągająca opowieść o miłości, zbrodni i literaturze.
Realizacja
Reżyseria: Krzysztof Babicki
Scenografia i kostiumy: Hanna Szymczak
Współpraca scenograficzna: Zuzanna Kubicz
Muzyka: Marek Kuczyński
Ruch sceniczny: Katarzyna Maria Migała
Światło: Marek Perkowski
Tłumaczenie: Jacek Kaduczak
Asystent reżysera: Mariusz Żarnecki
Suflerka: Ewa Gawron
Inspicjent: Tomasz Czajka
Producentka: Ewa Szulist
W spektaklu wykorzystywane są głośne efekty dźwiękowe (m.in. wystrzały z broni palnej). Osoby wrażliwe na ten rodzaj efektów prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności.
Czas trwania: 1h 30 min (bez przerwy)
Występują
Recenzje
Drugiej takiej nie ma
Annie Wilkes, była pielęgniarka zamieszkująca amerykańskie odludzie i psychofanka autora popularnych romansideł, to bezsprzecznie jedna z ikon lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – tak za sprawą popularnej powieści Stephena Kinga, który powołał do życia Annie, jak i dzięki kinowemu hitowi Roba...
Czytaj więcejDrugiej takiej nie ma
Misery w reżyserii Krzysztofa Babickiego, najnowsze przedstawienie Teatru Miejskiego w Gdyni, jest adaptacją scenariusza Williama Goldmana (znakomitego hollywoodzkiego twórcy nagrodzonego dwoma Oscarami), który na potrzeby wspomnianego filmu Reinera przełożył powieść Kinga. Przedstawienie oglądamy we foyer Teatru Miejskiego, w jego spowitej półmrokiem przestrzeni majaczy skromna, częściowo mobilna scenografia Hanny Szymczak (także autorki kostiumów): buzujący ogniem mały piecyk, drewniane krzesło, niewielkie biurko. I szpitalne łóżko, na którym budzi się w pierwszych fragmentach przedstawienia Paul Sheldon (Szymon Sędrowski), jak się szybko okazuje – popularny pisarz, który sławę zyskał za sprawą serii bestsellerowych powieści. Wyraźnie obolały mężczyzna jest skołowany, nie wie, co się z nim dotychczas działo, nie pamięta okoliczności, dzięki którym znalazł się w obcym domu. Z pomocą przychodzi mu właścicielka domostwa, na pierwszy rzut oka nieśmiała i skromna Annie (Dorota Lulka). Kobieta przedstawia się jako była pielęgniarka, która uratowała Paula z wypadku samochodowego i od tamtego czasu opiekuje się nim w domu odciętym od reszty świata przez śnieżną zawieję. Annie nie ukrywa swojego oszołomienia towarzystwem Paula, bo tak się składa, że jest jego „największą fanką”. Drugiej takiej nie ma. I ten właśnie fakt okaże się być za moment źródłem poważnych „problemów” obojga.
Niewielkie, dość ciemne foyer Teatru Miejskiego to idealna przestrzeń dla thrillera według pomysłu Stephena Kinga. Bliskość widowni i sceny potęguje klaustrofobiczność świata Annie i Paula, akcentuje też poniekąd wiodący mechanizm regulujący ich relację – powolne, ale metodyczne przekraczanie kolejnych sfer cudzej intymności, osobności. Ów mechanizm uruchamia Annie, zafascynowana nie tyle Paulem, co wytworem jego wyobraźni. Kobieta otacza poważnie poturbowanego w wypadku pisarza nadgorliwą opieką, bowiem jest on rodzicielem tej, która stanowi cały świat Annie: Misery. Paul stworzył tę postać jako główną bohaterkę swojej serii niezwykle poczytnych romansów. Annie, jak prędko wychodzi na jaw, lokuje w literackiej bohaterce wszystkie swoje uczucia i pragnienia. Misery jest dla niej przyjaciółką, siostrą, matką i córką jednocześnie. Jest obiektem miłości narcystycznej, niezaspokojonej i nieuświadomionej do końca. Jest bezpiecznym lustrem, w którym Annie ogląda samą siebie przepuszczoną przez filtry fantazmatycznych marzeń. Momenty, w których Annie opowiada z egzaltacją o Misery, odkrywają przejmujące niespełnienie opiekunki Paula w sferze międzyludzkich relacji. Samotna kobieta wychowywana była przez apodyktyczną, przemocową matkę i jako dorosła osoba nie potrafi nawiązać z nikim trwałego, niosącego satysfakcję związku. Dlatego Paul musi trwać, bo on jest gwarantem istnienia jej „ukochanej” Misery. Problem jednak w tym, że pisarzowi nie wystarczają już sława i pieniądze, chciałby osiągnąć uznanie także jako twórca „ambitnej” literatury. A w takiej dla Misery nie ma miejsca. Dla Annie odkryte przypadkiem plany „pozbycia się” Misery wywracają do góry nogami cały świat. Dla Paula – okazują się tego świata porażająco prawdopodobnym końcem.
Podstawą opowieści o Paulu i Annie jest napięcie, początkowo o niejasnej proweniencji, ledwie wyczuwalne, ale z chwili na chwilę coraz bardziej intensywne i mroczne, przechodzące w finale w grozę rodem z horroru, którego przecież King jest niekwestionowanym mistrzem. Krzysztof Babicki produkuje je w swoim przedstawieniu z wprawą i w scenicznej przestrzeni zaprojektowanej w spójny, konsekwentny sposób. Dwójka bohaterów jest niemal przez cały czas obecna w kameralnej przestrzeni sceny, a cały świat budowany jest tu właściwie na fundamencie ich rozmów. W tak skonstruowanym przedstawieniu bardzo łatwo zauważyć jest wszelkie aktorskie potknięcia czy niedostatki. Niemal wolna jest od nich kreacja Doroty Lulki – bardzo wiarygodny i niezwykle dojmujący obraz tożsamościowego zagubienia, samotności i karykaturalnego wręcz chwilami egoizmu. Pozbawiona upiększającego makijażu twarz bohaterki Doroty Lulki to przede wszystkim czujne oczy, których zimne spojrzenie wielokrotnie kłóci się z rozciągniętymi w uspokajającym uśmiechu ustami. Jej Annie stawia nas po wielokroć na emocjonalnym rozdrożu – boimy się jej, ale zarazem współczujemy; śmieszy nas ona, ale też i chwilami rozczula. Inaczej rzecz ma się z bohaterem Szymona Sędrowskiego. Aktor znany z komediowego talentu wydaje się być nad wyraz spięty w początkowych fragmentach przedstawienia, przez co jego gra niepokojąco bliska jest przerysowaniu, a na pewno mało wiarygodna. Po jakimś jednak czasie Sędrowski wydobywa zapisane w Misery pokłady (auto)ironii i jego bohater objawia się na scenie w całej swojej okazałości – jako pyszałkowaty pisarz, egoistyczny ojciec i partner, który niespodziewanie traci to, co przez większość swego życia trzymał niepodzielnie w garści: całkowite panowanie nad sytuacją. Ale Paul Sędrowskiego to także, podobnie jak Annie, człowiek bardzo osamotniony, nieskonfrontowany z własnymi lękami i pragnieniami, zamknięty w bańce fantazji. Szymon Sędrowski bardzo dobrze te tony wygrywa, przez co łatwiej wybaczamy mu aktorski falstart w pierwszych fragmentach spektaklu. Mariusz Żarnecki, wcielający w przedstawieniu Szeryfa Bustera, realizuje bez zarzutu dalszy plan teatralnej historii.
Przedstawienie Krzysztofa Babickiego jest w pewnym stopniu realizacją szalenie popularnego ostatnimi czasy trendu – powrotu do estetyki, semantyki i mitologii lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Figura Misery – postaci osaczającej tak niespodziewanie, jak i permanentnie – może być poniekąd uznana za realizację lęku przed tym, co bardzo współczesne i notoryczne dzięki rozwojowi wirtualnego świata. Sytuacja, w której doświadczamy nagłego zainteresowania szybko przeradzającego się w akty opresji, nie jest, niestety, niecodzienna, a postaci bliźniaczych do Annie jest w naszym współczesnym świecie wbrew pozorom całkiem sporo. Ujawniają się one w bezpiecznej, bo przynajmniej z pozoru zapewniającej anonimowość przestrzeni Internetu. Ale to przekucie nostalgicznych obrazów sprzed trzydziestu lat w narzędzie interpretujące najnowszą rzeczywistość to tylko jeden z powodów, dla których warto obejrzeć Misery w reżyserii Krzysztofa Babickiego. Tym najistotniejszym jest świetnie zbudowana opowieść o (współ)uzależnieniu, o samotności i o bardzo radykalnej, bo horrorowo wyolbrzymionej próbie autodefinicji. Teatralna adaptacja prozy Kinga przenosi na deski sceny wszystko to, za co cenimy amerykańskiego „mistrza horroru”: napięcie, klimat tajemnicy, fabułę pełną niedomówień i raczącą nas nagłym twistem, a także wielowymiarowych bohaterów i bohaterki. Ale także czarny humor, którego na kartach powieści nie brakuje, a który u Babickiego ujawnia się wielokrotnie; najpełniej w scenie uroczystej kolacji-randki. Co ciekawe, gdyńska adaptacja wolna jest od tego, co stanowi najsłabszy punkt prozy Kinga. Mowa o zazwyczaj „niefortunnie”, niezbyt sprawnie zbudowanych zakończeniach – czego zresztą świadom jest sam King i za co zdarza mu się samego siebie wyśmiać (choćby na katach powieści To). W przedstawieniu Krzysztofa Babickiego finał nie bawi pod żadnym względem. Na pewno zaś straszy, bo podaje w wątpliwość tak radykalnie obwieszczaną przez Annie tezę na temat jej wyjątkowego statusu. „Drugiej takiej nie ma” – mawia o sobie Annie. Doprawdy?
Misery i niebezpieczna psychofanka
Warto zobaczyć tę opowieść, o niebezpiecznej fascynacji, chorej miłości i okrutnej próbie zdominowania myśli i uczuć drugiego człowieka. Zawładnięcia nim. Gorące brawa po premierze były jak najbardziej zasłużone.
Czytaj więcejMisery i niebezpieczna psychofanka
Teatr Miejski w Gdyni, sobotni wieczór, premiera. Pusta scena, na szpitalnym łóżku leży mężczyzna. Półmrok rozjaśnia ogień w piecyku. Tak zaczyna się „Misery” – znakomity thriller, który napisał William Goldman na podstawie powieści Stephena Kinga. Okazuje się, że wiejskie drogi odcięła burza śnieżna, telefony zdają się nie działać, a znany pisarz Paula Sheldon, autor romansów o Misery, jadąc samochodem ulega wypadkowi.
Budzi się z połamanymi nogami w domu sympatycznej pielęgniarki, jak się okazuje swojej najwierniejszej fanki – Annie Wilkes (w tej roli Dorota Lulka). – Jestem twoją największą fanką, i uwierz mi drugiej takiej nie ma… oświadcza Annie. – Nigdy nie zrozumiesz, jak bardzo ktoś taki jak ja, może bać się stracić kogoś takiego jak ty.
W tym kameralnym przedstawieniu pojawia się jeszcze jedna ciekawa postać – szeryf Buster, którego gra Mariusz Żarnecki
Odzyskać kontrolę
Śledzimy akcję z napięciem. Jednak pomału uświadamiamy sobie, że Annie nie zechce już wypuścić pisarza z domu, ale i Paul zaczyna sobie z tego zdawać sprawę, próbuje więc walczyć, odzyskać kontrolę nad swoim życiem, za wszelką cenę. Kto wyjdzie zwycięsko z tego pojedynku na śmierć i życie? Finał jest zaskakujący. W Paula Sheldona wcielił się Szymon Sędrowski. To trudna rola, bowiem aktor przez cały czas leży na łóżku lub siedzi na wózku inwalidzkim. Bezradny, zależny od swojej opiekunki, miota nim ból, wściekłość, frustracja. Wspaniały jest zwłaszcza w scenie, gdy pełen gniewu mówi Annie jak okropne będzie zakończenie książki, którą pisze pod przymusem.
Aktor przekonywująco wcielił się w tę postać, ale to Dorota Lulka rozdaje karty i to ona bardziej skupia na sobie naszą uwagę. Zadanie miała niełatwe, widzowie, którzy widzieli znakomity film „Misery” porównywać ją będą z filmową Annie, którą genialnie zagrała Kathy Bates (nagrodzona za tę rolę Oskarem).
Pozornie łagodna
Kathy Bates to aktorka o słusznej posturze, Annie Wilkes Doroty Lulki to niewysoka, drobna kobieta. Pozornie łagodna, troskliwa. Szybko zdajemy sobie jednak sprawę, że to niebezpieczna psychofanka, która myli rzeczywistość z fikcją. Niesamowite są jej oczy, raz sprytne, raz czujne lub pełne chorej nienawiści. Aktorka gra całym ciałem, śledzimy przedziwne ruchy jej stóp, jakiś układ fałd sukni dopowiadają postać. Buduje rolę poza tekstem. Skupiona i wyciszona, pełna wewnętrznej siły. Takiej Doroty Lulki nie znałam, pokazała aktorstwo najwyższej klasy. W tym kameralnym przedstawieniu pojawia się jeszcze jedna ciekawa postać – szeryf Buster, gra go Mariusz Żarnecki.
Koronkowa robota
Scenograf Hanna Szymczak perfekcyjnie wykorzystała niewielką przestrzeń. Na Małej Scenie (foyer teatru) stworzyła miejsce akcji, które pomaga aktorom budować mroczną atmosferę zagrożenia. Jak zawsze świetne są kostiumy, szczególnie podobała mi się staroświecka sukienka Annie, która wiele nam mówi o tym kim jest opiekunka Paula.
Spektakl wyreżyserował Krzysztof Babicki, to naprawdę, precyzyjna, jubilerska robota. Przedstawienie jest logiczne, klarowne i konsekwentne, tu żaden ruch, najmniejszy gest nie jest przypadkowy. Tempo akcji, napięcie ani na moment nie słabnie, gdy śledzimy intrygujący pojedynek psychofanki z pisarzem. Warto zobaczyć tę opowieść, o niebezpiecznej fascynacji, chorej miłości i okrutnej próbie zdominowania myśli i uczuć drugiego człowieka. Zawładnięcia nim. Gorące brawa po premierze były jak najbardziej zasłużone.