Plakat PANNA JULIE

August Strindberg

Premiera

PANNA JULIE

„Panna Julie” to najczęściej grywana sztuka Strindberga, obok Ibsena, jednego z najwybitniejszych dramaturgów skandynawskich. Historia oparta na autentycznym zdarzeniu, które trafiło na pierwsze strony gazet, brzmi sensacyjne: oto w noc świętojańską córka hrabiego uwodzi służącego (lub odwrotnie), po tym wszystkim zaś –odbiera sobie życie. Nie jest to jednak takie proste, bowiem: bogata jest dusza ludzka i występek ma drugie oblicze, które bardzo przypomina cnotę. Fascynująca i wnikliwa opowieść o tłumionych obsesjach, o nierozstrzygalnej walce płci, bezwzględnej i destrukcyjnej sile namiętności i miejscu kobiety we współczesnym świecie. Jeden z najgłośniejszych tekstów powstałych w XIX wieku, który karierę zrobił sto lat później, uważany za wzór analizy psychologicznej. Ten skandalizujący niegdyś dramat na scenie naszego teatru, w świeżym i bardzo nowatorskim tłumaczeniu Mariusza Kalinowskiego, wyreżyserował uznany i wielokrotnie nagradzany Piotr Łazarkiewicz. W postać Panny Julie wcieliła się znakomita i bardzo popularna aktorka młodego pokolenia Maria Seweryn. Kilkanaście lat temu tę samą rolę u Andrzeja Wajdy zagrała jej matka- Krystyna Janda. Dramat Julie i Jeana również dziś mógłby się okazać dramatem każdego z nas. I właśnie dlatego „Panna Julie” jest wciąż tak aktualna i przejmująca.

Realizacja

Przekład: Mariusz Kalinowski
Scenografia: Katarzyna Sobańska
Muzyka: Antoni Łazarkiewicz
Reżyseria światła: Wojciech Todorow
Inspicjent: Maciej Sykała
Suflerka: Ewa Gawron


Czas trwania: 1 godzina 40 minut, bez przerwy

Występują

Recenzje

Na śmierć uwiedziona

Premierowego przedstawienia „Panny Julie” Augusta Strindberga w gdyńskim Teatrze Miejskim oczekiwaliśmy z ogromnym zainteresowaniem. Przyczyn było kilka. Po pierwsze – to jeden z najgłośniejszych tekstów XX wieku i zmierzenie się z nim zawsze wywołuje emocje. Córka hrabiego oddaje się w noc świętojańską lokajowi, po czym nie znajdując innego rozwiązania niż śmierć, w obawie przed skazaniem siebie na towarzyską banicję, popełnia samobójstwo.
Po drugie – tym, który miał się zmierzyć ze Strindbergiem, w dodatku w nowym tłumaczeniu Mariusza Kalinowskiego, był Piotr Łazarkiewicz. Jak się okazało, zaproszony przez dyrektora Jacka Bunscha także do wyreżyserowania kolejnej premiery. Po trzecie wreszcie ze względu ma aktorkę – Marię Seweryn.
Zacznijmy więc od końca, czyli od Marii Seweryn. To jedna z najmłodszych odtwórczyń roli Julii i jak się okazało – aktorsko dojrzała. Jeśli nawet na początku z zaciekawieniem przyglądaliśmy się na scenie tylko córce Jandy i Seweryna, to już po kilku minutach patrzyliśmy i słuchaliśmy po prostu aktorki. Maria Seweryn wywiązała się bowiem z tytułowej roli doskonale. Nie ma wątpliwości, kto dźwiga na sobie ciężar tego przedstawienia. Jej Julie przekonuje zarówno nieukrywaną namiętnością kobiety wyzwolonej, jak i rozpaczliwą sytuacją zhańbionej hrabianki. W tej sytuacji partnerujący jej gościnnie Grzegorz Artman wyraźnie schodzi na drugi plan. W tle mamy jeszcze narzeczoną Jeana, jedyny gdyński akcent na scenie, zagraną znakomicie przez Dorotę Lulkę.
Na uwagę zasługuje również muzyka, będąca dziełem syna Piotra Łazarkiewicza- Antoniego oraz scenografia, a zwłaszcza kostiumy Katarzyny Sobańskiej.
W sumie bardzo dobre przedstawienie, które po raz kolejny pokazuje, że Teatr Miejski w Gdyni wziął na siebie sporą część obowiązków względem trójmiejskiej publiczności, spragnionej dobrego repertuaru dramatycznego. A co najważniejsze – wywiązuje się z tej roli doskonale. Wielkie brawa!

Uwodzicielska Panna Julia i czyżyk w klatce

Na „Pannę Julie” Strindberga, najnowszą propozycję Teatru Miejskiego w Gdyni, widownia pójdzie dla Marii Seweryn. Choć dramat rozpisano na trzech aktorów, w pamięci zostaje głównie ona.

Jest niekwestionowaną królową tego przedstawienia: dynamiczna, nowoczesna, przy tym wielowymiarowa i niejednoznaczna: dominująca i skrzywdzona, uwodząca i uwiedziona. Udana rola dramatyczna, która zostaje w widzach na dłużej. Jej panna Julie nie pozwala oderwać od siebie oczu, sprawuje władzę nad widzem, nie pozwala o sobie zapomnieć ani na moment. Nawet gdy kwestię wygłasza jej partner Jean (Grzegorz Artman), widz i tak wzrokiem i myślami podąża za nią. Tej umiejętności nie uczą w szkołach aktorskich, z takim darem przychodzi się na świat, wysysa się go z mlekiem matki.
Przedstawioną w „Pannie Julie” prawdziwą historię August Strindberg wyczytał w prasie. Oto podczas nocy świętojańskiej bogata hrabianka z szanowanego rodu pod nieobecność ojca flirtuje z młodym lokajem. Kto rozpoczął tę grę? Ona jego uwodzi, czy on ją? Po spędzonej razem nocy Julie popełnia samobójstwo. Co było przyczyną tragedii? Mezalians, utracona cześć, odarcie ze złudzeń, rozczarowanie spełnieniem, strach przed ojcem i otoczeniem?
Strindberga, a za nim także reżysera gdyńskiego przedstawienia – Piotra Łazarkiewicza – mniej interesuje bezpośredni powód śmierci, bardziej gra tocząca się pomiędzy dwojgiem kochanków. Ich emocje, drapieżne konfrontacje płci, wzajemne przyciąganie się i odpychanie. Istotą tego dramatu jest zamiana ról: kobiety i mężczyzny, zdobywanej i zdobywcy, pana i podwładnego. Tu wszystko zmienia swój porządek – hrabianka popija piwo z butelki, kamerdyner sączy lampkę burgunda. Ją fascynuje spadanie w dół, intryguje społeczna degradacja, on śni o wznoszeniu się w górę – metaforze awansu.
Wyraźną cenzurą zmiany postaw jest moment zbliżenia kochanków – odtąd on z posłusznego sługi zmienia się w cynicznego zdobywcę, ona z pewnej siebie hrabianki staje się ofiarą. Ostoją starego porządku jest tylko zakochana w lokaju kucharka Krystyna (udana, wyciszona rola Doroty Lulki) – jedynie ona zna swoje miejsce i nie zamierza go zmieniać.
W rozgrywającej się w ciągu jednej nocy „Pannie Julie”, niczym w dramacie antycznym, wszystko zmierza do tragedii. Młoda hrabianka, która pierwsza zachwiała starym porządkiem, prowokując flirt z lokajem, rzuciła wyzwanie losowi. Czy właśnie za to przyjdzie jej zapłacić?
Ale zanim Julie przypłaci życiem chwilę zapomnienia, pod nóż trafi jej pupil – mały czyżyk żyjący w klatce. On także nie miał wyjścia.

Nowa inscenizacja Strindberga

„Pannę julie” – premierę najbardziej znanego dramatu Augusta Strindberga w nowym tłumaczeniu Mariusza Kalinowskiego i pod nieco zmienionym tytułem wyreżyserował Piotr Łazarkiewicz w Teatrze Miejskim w Gdyni.

(…) znam bardzo wiele współczesnych Julii – mówi Piotr Łazarkiewicz – Nadwrażliwych, żyjących z poczuciem prawdziwej wolności i otwartości wobec świata. Ba, żyjących w środowiskach uchodzących za tolerancyjne i otwarte. Wszystkie cierpią odbierane fałszywie przez otoczenie. Prawdziwe poczucie wolności oznacza, niestety, konieczność odsłonięcia się przed otoczeniem. A tym samym wystawienie się na strzał … Gdyby Strindberg tworzył dzisiaj nie miałby problemów ze znajdowaniem pierwowzorów swoich postaci. Panny Julie żyją wśród nas – dodaje reżyser. Mariusz Kalinowski, tłumacz utworu, wyjaśnia, że zmiana tytułu z „Panna Julia” na „Panna Julie” jest wprawdzie zerwaniem z wieloletnią tradycją, nawiązuje jednak bardzo ściśle do intencji Strindberga. Autor dramatu wyraźnie chciał nadać imieniu swej bohaterki francuskie brzmienie. gdyby było inaczej, zastosowałby formę szwedzką Julia. Warto przypomnieć, że w 1988 roku z postacią Strindbergowskiej Julii zmierzyła się matka Marii Seweryn Krystyna Janda, tamten spektakl w warszawskim Teatrze Powszechnym wyreżyserował Andrzej Wajda.