Paweł Huelle
Premiera
ŻÓŁTA ŁÓDŹ PODWODNA
Legenda światowej muzyki rozrywkowej. The Beatles. I ich charyzmatyczny lider – John Lennon. Nieśmiertelne przeboje, skomplikowana przyjaźń i miłość, która zagroziła zespołowi. Czy wspomnienia rozmarzonych fanek czwórki z Liverpoolu pomogą rozwikłać tajemnicę ich sukcesu, rozpadu i jednej z największych zbrodni w branży muzycznej – zabójstwa Lennona?
spektakl ŻÓŁTA ŁÓDŹ PODWODNA zakwalifikował się do I-go etapu
22. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
W I etapie Konkursu spektakle ocenia Komisja Artystyczna w składzie:
Jacek Sieradzki (przewodniczący), Ewa Hevelke, Andrzej Lis, Zofia Smolarska, Szymon Spichalski, Izabela Szymańska, Katarzyna Waligóra.
Realizacja
Reżyseria: Krzysztof Babicki
Scenografia: Marek Braun
Kostiumy: Jolanta Łagowska
Światło: Marek Perkowski
Asystent reżysera: Szymon Sędrowski
Sufler: Ewa Gawron
Inspicjent: Krzysztof Dąbek
Producentka: Ewa Szulist
Czas trwania: 90 minut bez przerwy
Występują
Recenzje
Kiedy gwiazda idzie na dno
Po sukcesie spektaklu „Idąc rakiem”, wciąż granego na „Darze Pomorza”, duet Krzysztof Babicki i Paweł Huelle przygotował w przestrzeni żaglowca przedstawienie o bitelsach. W Polsce przerabiano na teatry sale parafialne, szkoły fechtunku, kina, domy kultury. Jednak lokalizacja sceny na dolnym...
Czytaj więcejKiedy gwiazda idzie na dno
Miejsce zostało wybrane nieprzypadkowo w związku z adaptacją powieści Guntera Grassa „Idąc rakiem”. Osnutej wokół katastrofy niemieckiego statku „Wilhelm Gustloff”, zatopionego zimą 1945 roku wraz z tysiącami niemieckich cywilów. Śmiercionośną torpedę odpalił radziecki matros – jeden z bohaterów przedstawienia Krzysztofa Babickiego, które po sukcesie w Gdyni doczekało się bezpośredniej transmisji na antenie TVP Kultura. Dyrektor artystyczny Teatru Miejskiego nie ukrywał, że magia „Daru Pomorza” domagała się kolejnego przedstawienia, które współgrałoby z aurą żaglowca. Motyw radzieckiej łodzi podwodnej z „Idąc rakiem” wywołał skojarzenie z „Żółtą łodzią podwodną”, przebojem The Beatles, którego tytuł firmował również psychodeliczną animacją z muzyką liverpoolskiej czwórki. Skojarzeń naprowadzających dramaturga Pawła Huellego na temat The Beatles było więcej. Dla widzów w portowej Gdyni nie bez znaczenia jest fakt, że oglądają spektakl, w którym pojawiają się dwa inne porty: Liverpool, skąd pochodzili bitelsi, oraz Hamburg, dokąd młodzi muzycy popłynęli na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, żeby chałturzyć w portowej knajpie. Dodatkowo na topograficzne podobieństwa nakłada się dobrze znany Polakom historyczny paradoks brytyjscy muzycy, synowie zwycięzców II wojny światowej, żyli w miastach zbombardowanych przez Niemców. Przebywając zaś w Hamburgu, mieli okazję podziwiać szybką odbudowę niemieckich metropolii dzięki amerykańskiemu planowi Marshalla.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze jedną kwestię, która czyni z Gdyni idealne miejsce do grania spektaklu o The Beatles. Jak każde portowe miasto miała, dzięki marynarzom przywożącym zachodnie płyty, najszybszy dostęp do premierowych nagrań Lennona i McCartneya, które stąd rozchodziły się na całą Polskę. Paweł Huelle był tego świadkiem. Wspomina też jak jego starszy brat z kolegami odtwarzał przeboje The Beatles na gramofonie Bambino w sobotnie i niedzielne popołudnia. Kilkanaście piosenek tworzy muzyczną ścieżkę spektaklu. I to jest wielka atrakcja wieczoru na „Darze Pomorza”
Dwa rodzaje orgazmu
Najtrudniejszym zadaniem dla Pawła Huellego było znalezienie dramaturgicznego wehikułu, który uruchomiłby muzyczną historię, przenosząc bohaterów pomiędzy Wielką Brytanią i Ameryką, dokąd wyjechał John Lennon i gdzie został zastrzelony przez szaleńca. Powiedzenie „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle” nie jest pewnie kaszubskie, ale idealnie otwiera temat spektaklu: bohaterkami Żółtej łodzi podwodnej są…dwie groupies. Krzysztof babicki pokazał dwie stare hipisiary: Polly (Dorota Lulka) i Molly (Elżbieta Mrozińska), w domu opieki społecznej. Poruszają się z trudem, a jedna z nich wegetuje na wózku inwalidzkim. Robią na drutach i narzekają na Margaret Thatcher, bo doprowadziła je do nędzy ostrą liberalną polityką. Pokolenie polskich fanów The Beatles może odnieść ten motyw do własnych doświadczeń reformy Leszka Balcerowicza. Polly i Molly mają jednak coś, czego żadna reforma zabrać im nie może: wspomnienia seksualnych przygód z Paulem i Johnem.
Trzeba przyznać, że groupies sportretowane przez Pawła Huellego były niezwykle wytrwałe w swoich pielgrzymkach za The Beatles. W Hamburgu konkurowały z gotowymi na wszystko niemieckimi dziewczętami. W Nowym Jorku okazały się atrakcyjniejsze niż Amerykanki. To wtedy McCartney miał grać Polly „Yesterday”. Dla wszystkich tych, którzy znają twórczość Pawła Huellego, spore zaskoczenie może stanowić bezpruderyjność z jaką podejmuje temat seksu i narkotyków. Niemal klasyczne, pełne niedopowiedzeń pisarstwo autora „Weisera Dawidka” ma nowy rozdział godny brutalistów. Marycha, LSD, koka, „robienie laski” i tym podobne tematy, charakterystyczne dla rewolucji obyczajowej, którą współtworzyli The Beatles, grają ważną rolę językowej ekspresji bohaterów „Żółtej łodzi podwodnej”. Stanowią wręcz jej motor. Ale, co najważniejsze, są wyrazem dystansu pisarza do opowiadanej historii. Huelle, prywatnie miłośnik Bacha, poznając historię Paula i Johna z wielu biografii i opracowań, nie poddał się bezkrytycznej wizji gwiazd eksponującej przystojnych młodzieńców, którzy komponowali przebojowe piosenki. Użycie motywu groupies – dziewczyn dążących do orgazmu w czasie i po koncercie – pokazuje dobitnie, jak lata sześćdziesiąte wywróciły do góry nogami hierarchię młodych ludzi. Najważniejsze stało się bycie na haju, szukanie nowych wrażeń. Dlatego centralną postacią spektaklu, w którym sceny wspomnień groupies oraz rozmów Paula i Johna mieszają się, przechodząc płynnie jedna w drugą, jest Lennon (Szymon Sędrowski). Nie odstawia używek ani na chwilę. Oglądamy go w towarzystwie Yoko Ono (Monika Babicka), m.in. w białym łóżku podczas słynnego pacyfistycznego protestu pod hasłem Make Love Not War. Polly i Molly zastanawiają się, co poza seksem sprawiło, że Lennon odszedł od swojej pierwszej żony Cynthii. Rozmowa Johna z Ono przekonuje, że ekscytował się każdym rodzajem eksperymentu – życiowym i artystycznym. Liczyła się przede wszystkim „odlotowość” doznań oraz fakt, że w kontrze do tradycyjnej sztuki wszystko może się kojarzyć ze wszystkim, zaskakiwać i bulwersować. Lennon w sztuce Huellego mówi: „Niczego nie żałuję. Płynęliśmy z seksem, trawą i prochami. To się już nigdy nie powtórzy. To były lata sześćdziesiąte”.
Hipokryzja Lennona
Lennon ma na myśli wyjątkowość czasów, w których żył i które współtworzył. Ale przemawia przez niego również pycha gwiazdy, która uważa się za nietykalną. Ta sytuacja ma w spektaklu dwa różne konteksty. Jeden współtworzy postać londyńskiego Policjanta (Andrzej Redosz), który specjalizował się w doprowadzaniu przed sąd artystów nadużywających narkotyków; drugi zaś – Chapman (Piotr Michalski), szaleniec uważający się za kosmicznego brata – bliźniaka Johna.
Policjant jako przedstawiciel ziemskiego ładu zostaje przez bitlesa znieważony, wykpiony. Lennon chełpi się swoimi wpływami i gardzi wszystkimi śmiertelnikami, ale Chapman chce być bohaterem całkiem innego ładu – boskiego. Mówi o moralnych zasadach, które Lennon łamie. Krytykuje go za hipokryzję. Powtarza, ze tak powinno znaczyć tak, a nie – nie. Przypomina w tym bohaterkę innego tegorocznego spektaklu – „Męczenników” Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa, która również domaga się przywrócenia klarownych, biblijnych zasad życia. Chapman obnaża również miałkość rozmów Lennona i McCartneya (Rafał Kowal) – o seksie, pieniądzach, sławie. To, co stanowi kwintesencję życia gwiazd pop i milionów ich wielbicieli na całym świecie – zostaje przekreślone jednym strzałem. Paradoksalnie, potwierdza się to, co mówiły na początku sztuki Polly i Molly: że w dzisiejszym świecie liczą się tylko celebryci i terroryści. To niezwykle trafna metafora naszego życia, rozdartego pomiędzy próżnością i ekshibicjonizmem a – doprowadzonym do skrajności – pragnieniem ładu.
Są jednak w sztuce Huellego tropy, które pozwalają twierdzić, że założyciel The Beatles był świadomy tego, w jakim szaleństwie bierze udział. To on przecież powiedział, ze The Beatles stali się popularniejsi od Jezusa. „Żółta łódź podwodna” dowodzi, że nie było to stwierdzenie pełne pychy. Lennon wyraził zawód, że on, muzyczny idol, stał się dla milionów młodych ludzi ważniejszy od Chrystusa. Paweł Huelle i Krzysztof Babicki poszli tym tropem i pokazali The Beatles od kulis, bez lukru. Bo chociaż piosenki liverpoolczyków wywołują w nas skojarzenia z niewinnością, młodością i miłością – historia kwartetu dała przecież początek przerażającym zjawiskom, których ofiarami zostali Hendrix, Joplin, Morrison, Cobain. I jeśli nawet stali się oni popularniejsi od Jezusa, to ich ofiara, jeśli można mówić o ofierze, była całkowicie pozbawiona sensu. Skończyli na dnie.
„Żółta łódź podwodna” pod pokładem żaglowca Dar Pomorza
Jak świat światem, ludzie dzielą się na fanów Lennona i fanów McCartney’a. Fascynujące to zjawisko postanowił wykorzystać w swojej sztuce Paweł Huelle. „Żółta łódź podwodna” – sobotnia premiera Teatru Miejskiego miała miejsce, a jakże!, pod pokładem żaglowca Dar Pomorza w...
Czytaj więcej„Żółta łódź podwodna” pod pokładem żaglowca Dar Pomorza
Jak świat światem, ludzie dzielą się na fanów Lennona i fanów McCartney’a. Fascynujące to zjawisko postanowił wykorzystać w swojej sztuce Paweł Huelle. „Żółta łódź podwodna” – sobotnia premiera Teatru Miejskiego miała miejsce, a jakże!, pod pokładem żaglowca Dar Pomorza w Gdyni. Miejsce dla tego spektaklu idealne. Pomysł na sztukę niezły, choć ryzykowny. Rzecz dzieje się współcześnie. Mieszkanki angielskiego domu opieki społecznej Molly (Elżbieta Mrozińska) i Polly (Dorota Lulka) wspominają burzliwą młodość lat 60., należały wtedy do tzw. groupies, nastoletnich fanek zespołu The Beatles. Jedna, oczywiście, kochała się w Lennonie, druga w McCartneyu. Lata minęły, a starsze panie, wspominając dawne dzieje, wciąż walczą o prymat swoich idoli, głównie jednak rozpamiętują „muzyczne”, i nie tylko, orgazmy. Tak oto pokój staruszek staje się salą koncertową, sypialnią, hotelowym pokojem, raz Hamburgiem, to znów Nowym Jorkiem. Przewijają się tu znane postaci: jest czarujący John Lennon (Szymon Sędrowski), sensualna Yoko Ono (Monika Babicka), jest gładki Paul McCartney (Rafał Kowal) z pyskatą żoną Lindą (Beata Buczek-Żarnecka), menadżer Beatlesów Brian Epstein (Grzegorz Wolf), wścibski dziennikarz (Dariusz Szymaniak) i wredny policjant (Andrzej Redosz), wreszcie nazwany tu umownie Mordercą (Piotr Michalski) – David Chapman, znany jako ten, który zastrzelił Lennona. Zatem historia Beatlesów, a raczej rozpadu zespołu, w pigułce. Dla teatru trochę za mało. Sprytnie pomyślany konflikt Polly i Molly w tej dobrze wszystkim znanej z gazet i telewizji, w nieskończoność powtarzanej historii słynnej grupy, blednie. Spodziewałam się raczej, że Paweł Huelle odkryje Beatlesów dla teatru. Jednak dobrze zarysowanych na scenę postaci tu nie ma. Aktorzy mają trudne zadanie. Trzeba przyznać, profesjonalnie, a i z wdziękiem, dźwigają ciężar niełatwych do zagrania ról. Dystans do ikon, z którymi przyszło im się zmierzyć, reżyser Krzysztof Babicki idealnie ustawia na początku przedstawienia prostym zabiegiem. Oto mamy teatr w teatrze. Rozgrywa się w momencie, gdy publiczność jeszcze dobrze nie rozsiadła się na widowni. Jeszcze trwa poszukiwanie miejsc, słychać rozmowy, powitania, ale aktorzy, jakby nie zważając na zamieszanie, już szukają pomysłu na swoje postaci. Szymon Sędrowski przymierza okulary, konsultując z widzami, które do Lennona pasują najlepiej, Rafał Kowal „droczy się” z charakteryzatorkami, narzeka na nietwarzowe peruki, w jakich przyszło mu grać McCartneya, Monika Babicka próbuje rysować ma powiece kreskę stylizującą ją na Yoko Ono. Do zabawy włącza się i publiczność. Teatralność tej sceny zdaje się zapowiadać konwencję: nie będziemy tu udawać, że jesteśmy Beatlesami (bezpretensjonalne kostiumy Jolanty Łagowskiej dopełniają pomysł). To tylko gra; gra, która jednak powinna nieść więcej, niż zapisano w historii czwórki z Liverpoolu. Jakąś tajemnicę? Nowe odczytanie postaci? Poezję? Wszak jesteśmy w teatrze! Myślałam, że autor mnie czymś zaskoczy. Aktorzy zachowują wobec nieco płaskich „gazetowych” postaci zdrowy dystans, bawią się tematem, nie naśladują. Reżyser Krzysztof Babicki z rezerwą poprowadził opowieść. Nie przerysował bohaterów, tym samym nadając im autentyczność, nawet współczesność. Ustrzegł się patosu, nie poddał ikonom. Odrzucił sentymentalizm, o który było nietrudno. Co najważniejsze, nie nakazał aktorom śpiewać. Ale oczywiście muzyka Beatlesów towarzyszy nam przez całe przedstawienie! Nie pozostawia obojętnymi na widowni. Najsłynniejsze utwory grupy słyszymy, na szczęście w oryginale, z płyty. I jest to, trzeba przyznać, spora przyjemność. Muzyka wprowadza na scenę duchy przeszłości. Nastrój. Z muzyką, która niejako komentuje wydarzenia, znakomicie współgrają aktorzy. I jest ona, okazuje się, nad wyraz udanym partnerem. Dopełnia scenę łóżkowych zabaw Yoko Ono i Lennona. Puentuje wątek pełnego pretensji spotkania po latach Lennona i McCartneya. Co niezwykłe w tym przedstawieniu, widz słyszy każde wypowiedziane przez aktorów słowo! To dziś w teatrze rzadkość. Inscenizację zgrabnie współtworzy scenografia Marka Brauna – wszystkie wielkie sprawy tego świata, miłość i śmierć rozgrywają się wokół wielkiego łóżka. Idealnie wpisuje się w nastrój wnętrze Daru Pomorza. Mamy zatem, dosłownie i w przenośni – życie pod pokładem.