Plakat BANKIET

Witold Gombrowicz

Premiera

BANKIET

Jak to u Gombrowicza – zabawa stereotypami i formą na podstawie opowiadań „Bankiet”, „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”, „Pampelan w tubie” i „Filibert dzieckiem podszyty”. Inteligentnie i z humorem. Podczas bankietu, przyjęcia, biesiady wśród arystokratów i dworzan dochodzi do bezwzględnej demaskacji i odwrócenia starego porządku. Pięcioro aktorów wciela się na oczach widowni w coraz to nowe, coraz bardziej groteskowe postacie, przywołując przesiąknięty teatralnością i niesamowitym, prowokacyjnym humorem klimat twórczości młodego Gombrowicza. Frustracje rodzinne, słabości dygnitarzy, kompleksy mieszczan i przebiegłość klas niższych. To, co ukryte i wstydliwe w końcu zostanie wydobyte na wierzch i obśmiane.

Realizacja

Adaptacja i reżyseria: Tadeusz Bradecki
Scenografia i kostiumy: Hanna Wójcikowska-Szymczak
Światło: Marek Perkowski

Asystent reżysera: Szymon Sędrowski
Suflerka: Ewa Gawron
Inspicjent: Tomasz Czajka
Producentka: Ewa Szulist


Czas trwania: 1 h 25 min (bez przerwy)

Występują

Recenzje

„Nie na pan, nie na pan, synu!”

Bankiet – lekki, a jednocześnie cięty niczym brzytwa. Prześmieszny i mocno straszny zarazem. I do tego zagrany naprawdę dobrze.

Czytaj więcej

„Nie na pan, nie na pan, synu!”

Sceniczna przestrzeń w Bankiecie Tadeusza Bradeckiego przypomina dziwaczną wariację na temat szachownicy. Scenografia Hanny Wójcikowskiej-Szymczak to dwie (ustawione w niewielkim wnętrzu foyer gdyńskiego Teatru Miejskiego) płaszczyzny wzorzystych kafli w stylistyce retro. Pierwsza ustanawia kwadrat teatralnych „desek”, druga, z wmontowanymi drzwiami, zabudowuje tył sceny. Jednak w przeciwieństwie do tradycyjnego kształtu płaszczyzny szachowej rozgrywki to ciasne, pudełkowe wręcz wnętrze, miksujące szarość, pożółkłą biel i wypraną z głębi czerń, dalekie jest od wrażenia ładu i stałości. Przeciwnie – od początku wszystko w gdyńskim Bankiecie wskazuje na to, że gra, która się na tej „szachownicy” zaraz zadzieje, wszelkie reguły ma w głębokim poważaniu.
Bankiet to trzeci spektakl Tadeusza Bradeckiego w Teatrze Miejskim. Po Awanturach weneckich z 2014 roku i Komedii omyłek z roku 2016 reżyser wziął na warsztat wczesną twórczość patrona gdyńskiego teatru. I tak cztery „młodzieńcze” opowiadania Witolda Gombrowicza posłużyły Bradeckiemu do zbudowania bardzo zgrabnej teatralnej konstrukcji, w której wszystko jest (można się oczywiście przyczepić, że momentami nazbyt zachowawczo) na swoim miejscu, a przenikliwie ironiczna, wielopoziomowa fraza Gombrowicza wybrzmiewa mocno i bez nut fałszu. Bankiet to jeden z najlepszych spektakli Miejskiego od dobrych kilku lat – lekki, a jednocześnie cięty niczym brzytwa. Prześmieszny i mocno straszny zarazem. I do tego zagrany naprawdę dobrze. Bez bałwochwalczego wobec Gombrowicza poddaństwa, z pełnym uroku luzem, z błyskiem autoironii w oku. Pięcioosobowy zespół Bankietu – Rafał Kowal, Dariusz Szymaniak, Dorota Lulka, Szymon Sędrowski i Agnieszka Bała – spisał się świetnie, równo wypełniając kameralną scenę potężnymi pokładami energii, która wystarczyła z nawiązką, aby narracja pozbawiona inscenizacyjnych niespodzianek nieustannie przyciągała uwagę widza.
Pierwszymi graczami na wypłowiałej, osobliwej szachownicy w Bankiecie jest nobliwa rodzina Generała (Rafał Kowal) – elegancka, patrząca na wszystkich z góry Generałowa (Dorota Lulka) oraz najlepsi w absolutnie wszystkim synowie Erazm (Dariusz Szymaniak) i Wiktor (Szymon Sędrowski). Rysą na idealnym, dystyngowanym obrazie arystokratycznej rodziny jest niepozorny Maciulo (Agnieszka Bała), pokraka w przykrótkich porciętach, pałętający się po kątach rodowej siedziby. Niby niewidoczny, ale przyprawiający swoim wrodzonym nieudacznictwem o lekką nerwowość.
Chociaż Hanna Wójcikowska-Szymczak ubrała piątkę aktorów w kostiumy z epoki, podkręcając dodatkowo „niedzisiejszość” strojów kolorem pożółkłej bieli (sceniczna rzeczywistość kojarzy się momentami z ruchomą fotografią w sepii ), nie mamy żadnych wątpliwości – towarzystwo z pobielonymi twarzami, w archaicznych koronkach i lnach równie wiarygodnie wypadłoby we współczesnych okolicznościach. Ich obsesyjne hierarchizowanie świata, pogarda wobec biedniejszych i słabszych, kurczowe trzymanie się wystudiowanej, napompowanej przez wybujałe ego formy to przecież repertuar gestów uniwersalnych, przynależnych do wszystkich czasów i dekoracji.

Jak to u Gombrowicza zazwyczaj bywa, coś lub ktoś w końcu podejmuje wysiłek zawalczenia ze strukturą zastygłych ludzkich form. W Pampelanie w tubie, bo od tego tekstu Gombrowicza Bradecki rozpoczyna swój spektakl, gest ów należy do Maciula. Historyczny mariaż księżniczki Teresy Marii Adelajdy z tytułowym generałem Pampelanem, którego radiowa relacja jest dla familii Generała pretekstem do zorganizowania wytwornego przyjęcia, staje się absurdalnym tłem dla egzystencjalnego wyskoku syna-nieudacznika. Podczas przyjęcia pogardzany wiecznie Maciulo ostatecznie się kompromituje, na co jego perfekcyjna rodzina odpowiada zgodnym „wynocha”. I tu następuje nieoczekiwany zwrot. Najmłodszy potomek Generała odpowiada odrzuceniem na odrzucenie, burząc odwieczny porządek na arenie rodzinnej gry.
Przedstawienie Bradeckiego składa się z czterech, wyraźnie oddzielonych od siebie fragmentów. Aktorzy, wcielający się w spektaklu w kilka różnych ról, płynnie przechodzą z jednej opowieści w drugą, zaś dzielące cząstki interwały, podczas których zespół dekomponuje i na nowo składa elementy scenografii i kostiumów, tylko podkreślają sztuczność i steatralizowanie wykładanych tu mechanizmów konstytuujących międzyludzkie relacje. Każdy z fragmentów spektaklu – prócz wspomnianego Pampeluna w tubie Bradecki zaadaptował opowiadania Bankiet, Filibert dzieckiem podszyty oraz Biesiada u Hrabiny Kotłubaj – ma swój własny rytm wyznaczany dynamiką tekstu. Część adaptująca Filiberta… przywołuje na myśl tempo niemych komedii z początków kina z ich pościgami, wywrotkami i gagami, zaś fragment przenoszący na scenę Biesiadę… ma celowo spowolniony charakter, potęgujący pęczniejące z każdą minutą napięcie i maksymalizujący czarny humor.
Pętająca wszelki indywidualizm ciasnota międzyludzkich relacji, wyłożona w pierwszym fragmencie spektaklu w ramach historii rodzinnej, w kolejnych partiach przedstawienia wpisana zostaje w struktury instytucji (Bankiet), w przestrzeń ogólnospołeczną (Filibert…), by w finale znów powrócić na łono towarzysko-rodzinne. Każdorazowo wybrzmiewa tu intensywnie temat zamknięcia w społecznej roli, zastygnięcia w formie czy raczej w konstrukcji zespolonych ze sobą ściśle form i kształtów. Król Gnulo (Rafał Kowal), obleśny i chciwy, dokonuje swoistego autosabotażu (drugi fragment spektaklu) – chce zdemaskować hipokryzję swojego dworu, który dokłada wszelkich starań, aby przytrzymać władcę w jego nieznośnym kształcie. Anarchistyczny gest Gnula ma charakter przewrotnie wyzwoleńczy. Wyciąga siłą jego samego i poddanych z pułapki nienaruszalnych, jak mogło się zdawać, ustaleń, wpychając jednak siebie samego i pozostałych w otchłań upadku. Z kolei w części trzeciej przedstawienia czasoprzestrzeń paryskiego Racing Clubu, gdzie arystokratyczne towarzystwo kibicuje tenisistom, staje się miejscem surrealistycznych wręcz zdarzeń. Postrzały, dosiadanie wytwornych dam, a w finale poronienie żony markiza układa się w ciąg ironicznie obrazujący Apokalipsę, która grozi każdej konstrukcji opartej na fałszu i konformistycznej sztuczności.
W finałowym, najlepszym fragmencie przedstawienia krwiożerczość elit przedstawiona zostaje za pomocą historyjki o wegetariańskim obiedzie u pewnej hrabiny. Bradecki bardzo umiejętnie wykorzystał tu dwuznaczność całej opowieści – związek między kalafiorem-warzywem a zaginionym chłopcem o nazwisku Kalafior. Reżyser do końca utrzymuje widzów w niepewności – czym delektuje się zebrana przy stole szlachta? Fragment kończy się pozornie paradoksalną konstatacją, której moc podsyca dowcipnie spływająca z kącików ust biesiadników strużka krwistej czerwieni.
Tadeusz Bradecki uruchomił w swoim spektaklu cztery obrazy, wszystkie właściwie stanowią różniące się szczegółami odsłony tej samej, uniwersalnej niejako gry pozorów. Ramą tej gry są konwenanse, tradycje, umowy społeczne, zestawy międzyludzkich gestów. Bankiet wyraźnie pokazuje, że wszyscy bohaterowie tego świata siedzą na tykającej bombie. Wystarczy jedno krzywe spojrzenie, jedna piłeczka tenisowa czy o jedno szyderstwo za dużo, aby misterna konstrukcja zawaliła się z hukiem, grzebiąc w ruinach swoich budowniczych. Reżyser celowo ubiera swój sceniczny świat w kostium jawnie odległy od dzisiejszego świata, upudrowany kurzem czasu, wyblakły. Od czasu do czasu pozwala sobie na „współczesne” dygresje (jak subtelne nawiązanie do sytuacji strajkujących nauczycieli), które wzmacniają jedynie nieodparte wrażenie, iż to, co tu oglądamy, nie jest wcale sfatygowaną odbitką dawno minionych czasów, lecz przestylizowanym screenem naszego polskiego tu i teraz.

Uczta z Gombrowiczem. O „Bankiecie” w Teatrze Miejskim

Przez kilka lat w repertuarze Teatru Miejskiego brakowało sztuki opartej na twórczości patrona teatru, Witolda Gombrowicza. Kameralny, złożony z czterech opowiadań, zgrabnie zrealizowany „Bankiet” ma szansę zagościć na afiszu Miejskiego na dłużej.

Czytaj więcej

Uczta z Gombrowiczem. O „Bankiecie” w Teatrze Miejskim

Reżyser Tadeusz Bradecki kameralny, grany w foyer Teatru Miejskiego spektakl zbudował z czterech opowiadań Witolda Gombrowicza: „Pampelan w tubie”, „Bankiet”, „Filibert dzieckiem podszyty” oraz „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”. Każde z nich jest odrębną, opowiedzianą od początku do końca (po stosownych cięciach i drobnych modyfikacjach) częścią, zamkniętą wyciemnieniem sceny z odpowiednim motywem muzycznym. Pomostem pomiędzy nimi jest forma opowiadania historii – sprawozdanie połączone z realizacją poszczególnych zadań aktorskich wykorzystujących teatralną umowność. Taki, przywodzący na myśl teatr studencki koncept bardzo dobrze sprawdza się w ironicznych, podszytych absurdem tekstach Gombrowicza.
Pomaga w tym skromna, a efektowna scenografia Hanny Szymczak. W foyer Miejskiego postawiono złożony z podłogi i jednej ściany osobliwy, minimalistyczny salon, wyposażony w pianino oraz dwa stoliki z krzesłami. Jego wzory budzą skojarzenia z kuchenną ceratą, dowcipnie łącząc wysokie (arystokratyczny salon) z niskim (kuchnia) – co dobrze oddaje jedno z głównych zagadnień prozy Gombrowicza, co najlepiej zawarto w ostatnim z prezentowanych opowiadań – „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”. Biało-kremowe kostiumy (również autorstwa Hanny Szymczak) nawiązują do epoki Gombrowicza. Z dystyngowanym towarzystwem w marynarkach i kamizelkach (panowie) oraz efektownej sukni i kapeluszu hrabiny (Dorota Lulka) kontrastuje kostium podrostka, granego przez upozowaną „na pazia” Agnieszkę Bałę.
Cała piątka aktorów odnajduje się w konwencji zaproponowanej przez reżysera. Zdecydowanie ciekawsze role budują panowie. Szczególnie Rafał Kowal pełen napuszonej dworskości jako Generał („Pampelan w tubie”), żałosnej małostkowości w roli króla Gnula (tytułowy „Bankiet”), a zepsutego Barona Apfelbauma (Biesiada u hrabiny Kotłubaj”) kreując na nonszalanckiego, zepsutego lisa salonowego, w każdej z postaci zachowuje wyrazistość budowaną drobnymi gestami czy wyrazem twarzy. Aktorską perełką Dariusza Szymaniaka jest z kolei rola nieszczęsnego Kanclerza w „Bankiecie”, rozpaczliwie usiłującego ocalić majestat króla. Szymaniak lekko prowadzi też pełną suspensów akcję „Biesiady u hrabiny Kotłubaj” jako Narrator.
Dowcipny szczególnie w roli hippisty Wiktora („Pampelan w tubie”) oraz prostackiego kucharza Filipa („Biesiada u hrabiny Kotłubaj”) jest Szymon Sędrowski, który jednak poza tym drugim wspomnianym epizodem przygotowanym wbrew emploi amanta-bawidamka w pozostałych gra jednowymiarowo. Agnieszka Bała sprawdza się w roli prostaczka Maciulka („Pampelan w tubie”) obnażając fałsz kurtuazyjnej gry pozorów i zakłamania rodziny Dragów, zaś jako kuśtykająca Bezzębna Markiza („Biesiada u hrabiny Kotłubaj”) tworzy najciekawszą postać całego epizodu – ironiczną karykaturę arystokratki. Dorota Lulka na tle kolegów gra zaskakująco defensywnie, jakby bez przekonania, solidnie wypełniając drugie i trzecie plany.
Tadeusz Bradecki do inscenizacji prozy Gombrowicza podszedł zadaniowo, wnikliwie wsłuchując się w niełatwy przecież w odbiorze tekst, czyniąc go dzięki zbiorowym staraniom aktorów prostym i zrozumiałym. Poza samą, zgrabnie zrealizowaną formą i kunsztem aktorskim, który smakować można przez kilkadziesiąt minut nie tylko podczas uczty u hrabiny Kotłubaj, otrzymujemy parę aktualnych aluzji (biedne nauczycielki) wplecionych w opartą na lingwistycznym popisie i gombrowiczowskim absurdzie lekką komedię.
Każda z absurdalnych opowiastek ma sporo uroku i nie odstaje poziomem od pozostałych. Pomimo wydźwięku finałowej ostrej satyry na manieryczność, dworskość i samouwielbienie kasty uprzywilejowanej, spektakl ten pozostaje dowcipną, przyjemną błahostką. Z pewnością więc udanie pełnić będzie „honory domu” w Teatrze Miejskim, chociaż aż prosiło się, by przenikliwym, ostrym jak brzytwa językiem Gombrowicza przemówić na tematy istotniejsze. Inteligentny, podany z wyczuciem dowcip wciąż jest jednak w cenie, także w takim, jak w „Bankiecie” Miejskiego, bardzo tradycyjnym wydaniu.»

Gombrowicz jak Monty Python

«”Bankiet” Gombrowicza, najnowsza propozycja Teatru Miejskiego w Gdyni, to najlepszy od blisko dwóch lat spektakl tej sceny. Tekst jej patrona potraktowany został bez namaszczenia, za to z polotem i komediowym pazurem.

Czytaj więcej

Gombrowicz jak Monty Python

W tak dobrej formie artystów Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza w Gdyni nie widzieliśmy już dawno. W ich wykonaniu „Bankiet” według tekstu patrona teatru (skomponowany z opowiadań „Bankiet”, „Biesiada u hrabiny Kotłubaj”, „Pampelan w tubie” i „Filibert dzieckiem podszyty”) ogląda się niczym stylowe wydanie mocno zaprawionych absurdalnym humorem komedii Monty Pythona czy najlepszych odcinków „Kabaretu starszych panów”.
U Gombrowicza na bankiecie
W tej odsłonie Gombrowicz jest autorem odczytanym bez namaszczenia, bez bałwochwalstwa, za to z polotem i komediowym pazurem. Pierwszoplanową rolę w „Bankiecie” – zaadaptowanym z opowiadań Gombrowicza i sprawnie wyreżyserowanym przez Tadeusza Bradeckiego – gra zabawa formą, obrazoburcza groteska i absurdalny humor, które – jak to u Gombrowicza – w demaskatorskim geście przewracają świat do góry nogami. A wszystko podszyte psychologiczną analizą ludzkich motywacji, dystansem do konwenansów, hierarchii społecznej i polskiej tradycji.
Jesteśmy więc w samym środku arystokratycznego światka z czasów młodości twórcy „Ferdydurke” (autorką efektownej stylowej scenografii i wysmakowanych kostiumów jest Hanna Wójcikowska-Szymczak), który – nieustannie biesiadując i oddając się celebrze – karmi się samozachwytem i przekonaniem o własnej wielkości. Ale gdzieś w tle tych megalomańskich dyskursów (wśród nich jest brzmiąca dziś zaskakująco aktualnie teza o wyższości Polaków nad każdą inną nacją) pobrzmiewa zbliżająca się zmiana nastrojów społecznych, a wiatr historii przynosi zapowiedź nadchodzącej katastrofy.
Do trzech razy sztuka
Tadeusz Bradecki – znany z udanych przedsięwzięć reżyserskich m.in. w krakowskim Starym Teatrze i Narodowym Teatrze w Warszawie – w Gdyni reżyseruje po raz trzeci (wcześniej były „Awantury weneckie” Carla Goldoniego w 2014 r. i szekspirowska „Komedia omyłek” na Scenie Letniej w Orłowie w 2016 r.). I w tym przypadku sprawdza się porzekadło, że do trzech razy sztuka. Bo „Bankiet” z tych trzech realizacji jest zdecydowanie najlepszy.
Spektakl rozpisany na pięcioro aktorów (Agnieszka Bała, Dorota Lulka, Rafał Kowal, Szymon Sędrowski, Dariusz Szymaniak), którzy grają w nim po kilka postaci, nie ma słabych ról ani momentów. Każdy z aktorów wyposażony jest w ciekawy pomysł na swoją postać i każdy wzbogaca ją o swój własny arsenał komediowych środków wyrazu. O ile Szymon Sędrowski, Dorota Lulka czy Rafał Kowal w komediowym wydaniu udanie prezentowali się już nie raz, to Agnieszka Bała i Dariusz Szymaniak pokazali w „Bankiecie” nowe ciekawe emploi. A najważniejsze, że cała piątka na scenie tworzy zgraną trupę, grając na wspólny sukces.

Czy można zakochać się w bezzębnej, małej markizie?

W Teatrze Miejskim w Gdyni sobotnia premiera „Bankietu”, sztuki będącej adaptacją kilku opowiadań Witolda Gombrowicza, okazała się wielkim zaskoczeniem. Do teatru szłam pełna obaw, czy Tadeuszowi Bradeckiemu, reżyserowi i autorowi adaptacji, uda się zrobić spektakl wierny Gombrowiczowi. Panuje bowiem przekonanie,...

Czytaj więcej

Czy można zakochać się w bezzębnej, małej markizie?

Trudno oprzeć się wrażeniu, że groteskowy świat, który widzimy na scenie dziwnie odnosi się do współczesności. Był Gombrowicz bacznym obserwatorem naszych wydumanych ambicji, (kapitalna i jakże aktualna jest rozmowa o wyższości Polaków) naszej manii wielkości, zachwianej hierarchii wartości, pogardy dla tego co inne, mitów, które sami tworzymy i w które powoli zaczynamy wierzyć.
„Jakaż ulga – być Polakiem i nic dziwnego, że wszyscy zazdroszczą nam i chcieliby zmieść nas z powierzchni ziemi. Jedynie Polak nie budzi w nas wstrętu – mówi Hrabina Kotłubaj.
To jest po prostu zdumiewające, jak wyczulone ucho miał młody w końcu jeszcze Witold Gombrowicz na rzeczywistość polityczną lat 30. Wtedy to bowiem pisał swoje opowiadania.
Tadeusz Bradecki wybrał z nich „Biesiadę u hrabiny Kotłubaj”, „Pampelana w tubie”, „Filiberta dzieckiem podszytego” oraz tytułowy „Bankiet” – teksty napisane inteligentnie i z humorem.
– Gombrowicz miał totalny słuch na paranoję, w jaką wpadał otaczający go świat w końcu lat trzydziestych. Młody hrabia, majster-radioamator, nastawia radio na Moskwę, ale też łapie Berlin – mówił przed premierą reżyser. – Podczas prób ze sporym zdumieniem dość szybko zorientowałem się, że te teksty z 1933 roku – w niewiarygodny sposób rymują się z naszym czasem politycznym, wcale niewesołym.
Pampelan w tubie
Wielkim atutem przedstawienia jest wspaniała gra aktorów. Czy można się zakochać w bezzębnej markizie? Zapewniam, że można, jeżeli w jej postać wcieli się Agnieszka Bała. To co pokazała na scenie było prawdziwym koncertem gry aktorskiej. Trudno oceniać, czy była lepsza jako stara markiza, księżniczka Adelajda, czy jako młody hrabia Maciulek – w scenach z opowiadania „Pampelan w tubie”. To arcyzabawne opowiadanie ukazuje rodzinę hrabiego Dragi, która przeżywa prawdziwy dramat, bowiem jeden z synów, zwany w rodzinie Maciulkiem w niczym nie dorównuje splendorowi i honorowi jego rodu.
Na Małej Scenie w foyer teatru, kiedy zapalają się światła widzimy postacie siedzące jak na zdjęciu rodzinnym z początku XX wieku: skupieni w jednym miejscu – rodzice na fotelach, synowie stoją za nimi. W kącie sceny na małym stołku siedzi hrabia Maciulek. Starsi synowie: Erazm dyplomata i brydżysta oraz Wiktor – sportowiec i rasowy kobieciarz są dumą rodziny. Tylko Maciulek kompromituje ród. Ale nie będę opowiadać akcji, aby nie psuć efektu zaskoczenia.
Łapówka dla króla
W spektaklu wspaniały duet tworzą Dariusz Szymaniak i Rafał Kowal. Rafał Kowal błyszczy szczególnie jako król łapówkarz, a Dariusz Szmaniak bawi jako stary kanclerz. Interesująca jest Dorota Lulka wcielająca się w Hrabinę Kotłubaj oraz Szymon Sędrowski, jako kucharz Filip. Aktorzy grają po kilka postaci.
Teatr Tadeusza Bradeckiego to klarowność i celność myśli – czystość formy (scenografia Hanna Wójcikowska-Szymczak). Kostiumy, które zaprojektowała stylizowane są na stroje z epoki i zostały uszyte z naturalnego lnu.
80 lat temu
„Bankiet” jest spektaklem koronkowym, na scenie króluje śmiech oczyszczający, ironiczny, uwalniający człowieka od obowiązku myślenia stereotypem. Ale jest to drapieżny, czasem okrutny rodzaj humoru.
Na scenie Teatru Miejskiego w Gdyni pojawiła się całkiem nowa jakość. Mam wrażenie, że autor „Ferdydurke” każdego z aktorów i twórców „Bankietu” dotknął swym mistrzowskim „palicem”. Spektakl trwa nieco ponad godzinę. 29 lipca minie 80 lat jak w 1939 roku Witold Gombrowicz wypłynął z Nabrzeża Francuskiego w Gdyni na transatlantyku. Nie wiedział, że już nigdy nie wróci do Polski. Dobrze, że tryumfalnie wraca do Gdyni takim spektaklem.