Plakat BIESY

Fiodor Dostojewski

Premiera

BIESY

Adaptacja sceniczna arcydzieła światowej literatury, w której krwisty kryminał zmieszany jest z politycznym dyskursem, a wielkie namiętności i tajemnicze zbrodnie uosabiają odwieczną walkę między dobrem i złem. Fascynujące kobiety i demoniczni mężczyźni jako bohaterowie aktualnej i uniwersalnej opowieści o mechanizmach szaleństwa i skutkach manipulacji. Przed Wami metafizyczna podróż, która odsłoni najciemniejsze zakamarki ludzkiej psychiki. Warto je poznać, by zmierzyć się z własnymi biesami…

 

 

Realizacja

Reżyseria: Krzysztof Babicki
Adaptacja: Albert Camus
Scenografia: Marek Braun
Kostiumy: Sławomir Smolorz
Muzyka: Marek Kuczyński
Światło: Marek Perkowski
Asystent reżysera: Rafał Kowal


Czas trwania: 160 minut z przerwą

Występują

Recenzje

Dostojewski on the Polish stage

Throughout much of the world, if not England, Dostoevsky’s novels have had a rich afterlife in the theatre, one mischievously encouraged by the author’s most famous detractor, Vladimir Nabokov. In his influential lectures delivered at Wellesley and Cornell in the 1940s and 50s, Nabokov cast Dostoevsky as a dramatist manqué who seemed “to have been chosen by the destiny of Russian letters to become Russia’s greatest playwright, but took the wrong turning and wrote novels”. The chief exhibit Nabokov put before his student juries was Besy (1871–2), which, following Constance Garnett, he called The Possessed, but which in recent English translations goes by the more literal, if less evocative title Demons or Devils. An eccentric chronicle of revolutionary intrigue and murder in a Russian provincial town c.1870, The Possessed, Nabokov declared, “is incredible nonsense, but it is grand booming nonsense with flashes of genius illuminating the whole gloomy and mad farce”.
Over in France, Albert Camus was busy turning this 700-page “farce” into actual theatre, working from a position of awe rather than ambivalent hostility and trying to capture the arc of Dostoevsky’s heterogeneous text from, as Camus rightly saw it, comedy to tragedy.
Just before the premiere of Les Possédés in the Théâtre Antoine in January 1959, he gave a detailed television interview to explain why Dostoevsky’s characters are “infinitely closer to us than might seem at first glance”. The Russian author’s premonition of a universe defined by “the emptiness of the heart, the impossibility of holding to any faith or belief” (“le vide du coeur, l’impossibilité d’adhérer à une foi ou une croyance”) had, Camus claimed, become the reality of his own time.
Fifty-five years later, a striking adaptation of Camus’s adaptation, directed by Krzysztof Babicki, is drawing packed audiences at the Gombrowicz Theatre in the port city of Gdynia in northern Poland, a country little loved by Dostoevsky. In modern dress, and on a stage bare but for the odd chair and a large mirror employed for effects both erotic and morbid, Babicki’s Biesy goes to the nub of the dramatic potential of Dostoevsky’s great novels and shows why they should remain of prime interest to brave directors everywhere. This potential is not only, and not so much, a matter of “the scenes where all the people are brought together . . . with all the tricks of the theatre” that Nabokov mentions; there is also a more elusive quarry that Babicki succeeds in capturing. To the extent that Dostoevsky’s fiction is about the gradual and imperfect search for self-knowledge through the stripping away of self-deception, dramatization can allow this psychological process to be visualized and given flesh – sometimes, paradoxically, at the expense of more obviously theatrical and melodramatic elements.
Such is the case with Babicki’s Biesy.Out goes the Gogolian and highly entertaining narrator; out goes all the French used by his ageing, logorrheic “friend” and teacher, Stepan Trofimovich; out goes much, if not all, of the satire of provincial gentry and officialdom. What is left is a relentless succession of scenes of verbal and physical confrontation (accentuated by the use of a catwalk running right through the audience) and incomplete disclosure. Characters enter and exit in the swirling, blizzard-like movement evoked by the Pushkin poem, also called “Besy”, that Dostoevsky took for his first epigraph and that is aptly reinstated as the opening words of this production, before the play proper begins. If the ringleader of revolutionary chaos remains Stepan’s son, Pyotr, played with tireless impishness by Maciej Wizner, a source of dramatic coherence is surprisingly supplied by Shigalyov (Piotr Michalski), the “methodical”, bespectacled socialist with a theory of total freedom as total despotism, who appears much earlier here than in the novel, and serves at times as a surrogate narrator.
At one point we see Shigalyov holding cards – a metaphor, perhaps, for Babicki’s daring reshuffling of Dostoevsky’s text, notably of its most scandalous scene: the “confession” of the rape of a young girl made to a monk by the conspirators’ idol, Nikolai Stavrogin. This chapter was cut during and after Dostoevsky’s lifetime, and now usually appears as an appendix to the novel. Here, it is placed at the very beginning of the play and delivered at breakneck speed, away from the monk and straight at the audience, by the impressive Szymon Sędrowski. Is Stavrogin a demon or merely possessed by demons? A cause or a consequence? Sędrowski’s performance, like Krzysztof Babicki’s powerful and intelligent production, retains this critical ambiguity.

Dostojewski XXI wieku

Poruszająca inscenizacja „Biesów” w Teatrze im. Gombrowicza w Gdyni. „Dostojewskiemu, gdyby ożył, nie trzeba by opowiadać współczesnego człowieka – pisał kiedyś prof. Jan Błoński. – On by go zobaczył od razu, w rosyjskim natężeniu, rozpętaniu, wyolbrzymieniu – tak że cokolwiek...

Czytaj więcej

Dostojewski XXI wieku

Krzysztof Babicki lubi przeglądać się w wyobraźni Dostojewskiego od lat. Spektakle, które są owocem tego dialogu, zwykle zasługują na uwagę i tak jest tym razem w Gdyni.
Teatralne „Biesy” oparte na adaptacji Camusa to opowieść o fascynacji złem i destrukcją, o świecie pełnym zakłamania. „Biesy” wyreżyserowane przez Babickiego to ponury moralitet o ludziach zagubionych początku XXI wieku. O tych, którzy stają się ofiarami cyników i karierowiczów.
Obserwujemy skomplikowane uczuciowo relacje bohaterów, ludzi odtrąconych, poszukujących po omacku miłości i zrozumienia. Oni przegrywają z tymi, którzy opętani ideą, dla zdobycia władzy nie cofną się przed nikczemnością. Dostojewski mawiał bowiem: „era Wierchowieńskich jest nieśmiertelna”. Nigdy nie zabraknie tych, którzy „wychodząc od nieograniczonej wolności, dochodzą do nieograniczonego despotyzmu”.
W spektaklu odnaleźć można wiele aktorskich perełek. Piotr Wierchowieński w brawurowej interpretacji Macieja Wiznera to kreacja. Człowiek zagadka: rewolucjonista owładnięty kłębowiskiem idei, zarazem cynik i amoralny karierowicz. Wesz, od której trudno się opędzić, zwłaszcza Stawroginowi. Dla Szymona Sędrowskiego rola Stawrogina to już trzecie spotkanie z Dostojewskim. Tym razem jako rosyjski Don Juan nabrał dystansu do świata. Wobec kobiet jest zimny i to właśnie je prowokuje, przyciąga.
Przejmująca jest Monika Babicka jako nadwrażliwa Maria Lebiadkin, Kasandra, obdarzona nieposkromioną energią. W pamięci pozostaje dawno niewidziany na scenie Jerzy Kiszkis – Trofimowicz. Zagrał go jako jednego z ostatnich starych inteligentów, dla którego nie ma miejsca we współczesnym świecie. Na uwagę zasługuje też Dorota Lulka – Barbara Pietrowna. Kobieta na pozór stanowcza i władcza, ale kryjąca w sobie wiele ciepła i miłości.
Przedstawienie w Gdyni jest wciągającą opowieścią o naszym losie. Znakomicie sprawdza się w nim ascetyczna scenografia Marka Brauna rozpisana na scenę i widownię. Prosty pomysł z wykorzystaniem lustra weneckiego przydaje tej historii pewnej magii, kreuje teatr w czystej formie. Bez zbędnych ozdobników. Skupiony na tym, co ważne, ponadczasowe.

Dobre diabły

Przyznaję, że obawiałam się tego spektaklu. W końcu „Biesy” to dość ryzykowny wybór. Teatr Miejski w Gdyni odnosi ostatnio spore sukcesy – ale raczej w komediach. Jakby na przekór temu Krzysztof Babicki wybrał mroczną, przesyconą złem powieść Dostojewskiego – skomplikowany...

Czytaj więcej

Dobre diabły

Poza Dostojewskim mamy tutaj jeszcze dwóch autorów: Albert Camus napisał adaptację teatralną, którą Krzysztof Babicki nieco skrócił, dodał także na początku wiersz Puszkina pt. „Biesy”. Inscenizacja, a zwłaszcza jej finał, skupiają się między innymi na obsesji Dostojewskiego na punkcie religii i Chrystusa. Dewocja Dostojewskiego najmocniej wybrzmiewa na końcu. Bohaterowie – ci pozostali przy życiu – przekonują się nawzajem gorliwie, że Zbawiciel przyjdzie i uwolni ich od biesów. Pojawia się fragment z Ewangelii wg św. Łukasza, który Dostojewski wybrał na motto książki. Opowiada o tym, jak Jezus wypędził złe duchy z człowieka i zamknął je w świniach, które następnie utonęły w jeziorze. Bohaterowie chcą zostawić widzów z przesłaniem: dobro zwycięży, biesy opuszczą ciało opętanego, który zmartwychwstanie. Ten zmartwychwstały, uleczony z biesów to także Rosja, którą wiara w Boga ma naprawić.
Jednak aby zwyciężyło dobro, najpierw musi zwyciężyć zło. Pozytywne w zamierzeniu przesłanie ginie w bezmiarze przemocy i gwałtu, morderstw i samobójstw – inscenizacja Babickiego jest bardzo mroczna i pesymistyczna. Do zmartwychwstania niezbędna jest w końcu ofiara – w spektaklu przewija się wyraźnie motyw oddania własnego życia dla większego, ogólnego dobra, dla idei.
Ponury charakter spektaklu podkreśla scenografia (Marek Braun) – a właściwie jej brak. Cała scena pomalowana jest na czarno, mamy dosłownie kilka czarnych mebli i rampę biegnącą w poprzek widowni. Jest także wielkie czarne lustro, w którym w niektórych scenach widzimy zapalone jak na ołtarzu świece albo sporadycznie postaci, np. Tichona, któremu spowiada się Stawrogin. Jest to przestrzeń właściwie gotowa do ugoszczenia czarnej mszy. Na osobne brawa zasługuje reżyseria światła (Marek Perkowski), która w inscenizacji przejęła rolę tworzenia scenografii. W dwuipółgodzinnym spektaklu światło zmienia się niemal z każdą minutą, potęgując jego emocjonalną temperaturę.

W licznej obsadzie najbardziej wyróżnia się Marcin Wizner, odgrywający Piotra Stiepanowicza Wierchowieńskiego. Można powiedzieć, że zepchnął nieco w cień głównego bohatera – Mikołaja Stawrogina (w tej roli Szymon Sędrowski, który podczas premiery nie zaprezentował niestety wszystkich posiadanych umiejętności aktorskich). Piotr w wykonaniu Wiznera to postać cyniczna, zła na świat i szukająca możliwości by zemścić się na nim za doznane krzywdy. Nie waha się przed usuwaniem osób tylko dlatego, że nie są mu już potrzebne. Manipuluje Stawroginem, właściwie wydaje się, jakby to on był odpowiedzialny za wszystkie jego złe uczynki. W tym duecie to Piotr Wierchowieński jest biesem, a Mikołaj ofiarą. Zresztą potwierdza to w pewien sposób sam Stawrogin w poruszającej scenie z Daszą, kiedy to przyznaje się jej do strachu przed małym biesem, który go nęka.

Podczas premiery wspaniały popis aktorski dała Monika Babicka, która wcieliła się w Marię Timofiejewnę – kulawą i szaloną żonę Mikołaja Stawrogina. Choć pomysł ubrania jej w but ortopedyczny jest moim zdaniem rozwiązaniem zbyt dosłownym, udało jej się uzyskać szczególny wyraz obłędu na twarzy. Uwagę przykuwały zwłaszcza oczy Marii, które momentami wyglądały jakby były przykryte bielmem, jak gdyby nie widziała już ona tego świata ale spoglądała gdzieś dalej. Maria w spektaklu jest nieco bardziej pewna siebie niż w powieści, bardziej energiczna i dumna. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ją czytając książkę.

Z kolei Jerzy Kiszkis w roli Stiepana Trofimowicza idealnie odzwierciedlił moje oczekiwania co do tej postaci – przygarbiony, wiecznie zakłopotany starszy pan. Wspaniały duet z Dorotą Lulką dodał to tego posępnego spektaklu odrobinę komizmu. Wspaniale było oglądać tę parę, która przejawiała wszelkie zachowania, jakich moglibyśmy spodziewać się po ludziach darzących się miłością i żyjących ze sobą od 20 lat, ale zbyt dumnych by wypowiedzieć swoje uczucia. Chemia między dwójką aktorów nadawała niezbędnej dynamiki, spajała sztukę w całość. Można by dyskutować, czy ramą dla historii Stawrogina-Wierchowieńskiego był wątek Barbary i Stiepana czy odwrotnie. Z pewnością jednak wspaniałe, dojrzałe aktorstwo Doroty Lulki i Jerzego Kiszkisa przypuściło groźny atak na całość sztuki i niemal skradło ją Wiznerowi i Sędrowskiemu.

Te dwie najsympatyczniejsze postaci z całej rzeszy bohaterów „Biesów” nie są jednak krystalicznie czyste. I oni mają na sumieniu mniejsze lub większe grzeszki. Nie ma tutaj ani jednego dobrego bohatera. Wszyscy są źli i źle kończą. A jeśli wszyscy są źli, to czym jest dobro, które rzekomo na końcu zwycięża? Jednak to nie Chrystus, a same biesy nas uwalniają. Zło to pasożyt, który niszcząc wszystko, sam siebie skazuje na zagładę. Nie może istnieć samo. Potrzebuje czegoś lub kogoś – tak jak Piotr Wierchowieński potrzebował Mikołaja Stawrogina, a Stawrogin Marii. Nasuwa się tutaj skojarzenie z postacią z innej rosyjskiej powieści o diabłach, mianowicie Judasza z „Mistrza i Małgorzaty” – który czyniąc zło służył jedynie dobru. Demon, który zawładnął Marią, Piotrem i Mikołajem gromadzi za ich pomocą całe zło i świadomie zmierza ku samozagładzie.

Twórcom spektaklu udało się na szczęście uciec przed banałem, że bez zła nie istnieje dobro. „Biesy” Babickiego to inscenizacja na bardzo wysokim poziomie, a do tego ciekawa interpretacja powieści Dostojewskiego. Dobre aktorstwo, rewelacyjna, nastrojowa muzyka (Marek Kuczyński) oraz ciekawe kostiumy (Sławomir Solorz) to nie wszystko. „Biesy” to przede wszystkim 2,5 godziny wielkich emocji. I złych, i dobrych.

Mroczne i pełne emocji Biesy w Teatrze Miejskim w Gdyni

Rewelacyjna gra aktorów, w tym powrót na scenę Jerzego Kiszkisa, świetne kostiumy i doskonała muzyka budująca napięcie – takie są „Biesy” w Teatrze Miejskim w Gdyni. Premiera spektaklu odbyła się w sobotę 22 listopada. Fiodor Dostojewski akcję umieścił w prowincjonalnym...

Czytaj więcej

Mroczne i pełne emocji Biesy w Teatrze Miejskim w Gdyni

Jest to wielki romans, często z bardzo mroczną erotyką, ale także kryminał, thriller. Jest to opowieść o rodzeniu się terroryzmu politycznego – powiedział Radiu Gdańsk reżyser. Krzysztof Babicki zapowiedział, że przeniesie „Biesy” w XXI wiek. I to się udało! Oglądając spektakl nie ma się poczucia, że to archaiczna opowieść sprzed prawie 150 lat. Manipulacja drugim człowiekiem, skrywanie prawdziwych uczuć, gra pozorów, egoistyczny erotyzm nastawiony tylko na czerpanie przyjemności – po prostu zło, które opanowuje człowieka. Dzięki doskonałej grze aktorskiej widz intensywnie odbiera te emocje. Babicki postawił w tym spektaklu głównie na aktorów, którzy znakomicie podołali zadaniu zabierając widzów do świata, w którym są tylko przebłyski dobra. Szczególnie wyrazistą kreację stworzył Szymon Sędrowski (Stawrogin), który z jednej strony zdaje się być wcieleniem diabła, z drugiej przebija z niego pragnienie, że jest jeszcze gdzieś miłość. Niezwykle przekonująca w roli Barbary Pietrownej jest Dorota Lulka, która jest wyrachowana i doskonale manipuluje mężczyzną, którego w głębi serca kocha. To Stiepan Trofimowicz, którego rewelacyjnie zagrał… Jerzy Kiszkis. To duża gratka dla miłośników talentu aktora, którego nie można było zobaczyć na scenie od 11 lat kiedy przeszedł na emeryturę. Reżyser zaprosił aktora, z którym współpracował przy wielu przedstawieniach w Teatrze Wybrzeże. Świetnie zaprezentowali się również inni aktorzy, m.in. dynamiczny Maciej Wizner (Piotr Wierchowieński), niezwykle mroczny Grzegorz Wolf (Lebiadkin), przekonująco grająca chorą umysłowo kalekę Monika Babicka (Maria Timofiejewna) czy anielska Marta Kadłub (Dasza). Na scenie pojawiła się także studentka PWSTiF w Łodzi Aleksandra Przybył, która kreowała postać pięknej Lizy. plakat Ascetyczna scenografia podkreśla jeszcze zabieg reżysera, który chciał uwypuklić tekst i emocje. Scena spowita w ciemność rozjaśniana tylko grą świateł, ogromne lustro potęgujące uczucie grozy i pomost umieszczony na widowni, który pozwala na zmianę planów. Scenografię stworzoną przez Marka Brauna uzupełniają kostiumy Sławomira Smolorza – współczesne, choć widać w detalach odwołanie do carskiej Rosji. Jednym z atutów tego przedstawienia jest także muzyka skomponowana przez Marka Kuczyńskiego. To ona buduje napięcie, czasem wręcz wzmaga poczucie demoniczności. Bez niej spektakl nie wywarłby na mnie mocnego wrażenia. Wielka literatura jest wiecznie żywa, ale nieumiejętna interpretacja kończy się fiaskiem. Reżyser Krzysztof Babicki stworzył spektakl, który sprawił, że „Biesy” zrozumie każdy widz. Dotknął odwiecznego problemu, czyli zła opanowującego człowieka. Można się przekonać, że nie jest to jarmarczny diabełek z rogami i zakręconym ogonkiem, lecz rzeczywistość, która prowadzi do destrukcji. Znakomity spektakl, który premierowa publiczność przyjęła owacjami na stojąco.

Zło czai się w każdym z nas. o

Intrygi, których stawką jest śmierć lub życie, puste frazesy, fałszywe, mroczne intencje – świat „Biesów”, najnowszej premiery Teatru Miejskiego w Gdyni, przeżarty jest złem, które opanowuje bohaterów jak choroba. Z wszechogarniającego zła udało się jednak wyrwać artystom Miejskiego, bo zwłaszcza...

Czytaj więcej

Zło czai się w każdym z nas. o

„Biesy” Fiodora Dostojewskiego w realizacji Teatru Miejskiego w Gdyni to mieszanka destrukcyjnej siły ambicji, toksycznych ideologii i fatalnych zauroczeń z zapowiadaną, niemal unoszącą się w powietrzu zbrodnią. Czy Mikołaj Stawrogin, zepsuty, piękny młodzieniec, dekadent i bawidamek faktycznie widzi wszędzie małe biesy, które opanowują go i podszeptują najstraszniejsze scenariusze? Czy może to tylko kolejna jego gierka albo naiwna próba usprawiedliwienia swojego zachowania lub postępująca choroba psychiczna? Tego nie wiadomo. Jednak Mikołaj to człowiek szalenie niebezpieczny. Jego pomysły rozpalają gorące głowy przyjaciół o rewolucjonistycznych zapędach, szczególnie nie mniej zdeprawowanego od Stawrogina demonicznego Piotra Wierchowieńskiego.

Wszystko zaś dzieje się na rosyjskiej prowincji. Stawrogin właśnie wraca z otoczonego szeregiem obyczajowych skandali pobytu w Szwajcarii. Wraz z nim w domu Barbary Pietrownej, matki Mikołaja, pojawia się jego przyjaciel Piotr, syn beznadziejnie zakochanego w Barbarze leciwego Stiepana Trofimowicza. W rodzinne strony powracają również Liza i Dasza, dawne uczennice Stiepana, które jak magnes przyciąga młody Stawrogin. Pogłoski o ekscesach Stawrogina, rozpuście i małżeństwie z kulawą dziewczyną ekscytują tu wszystkich. Mikołaj ku przerażeniu matki już podczas powitania wywołuje skandal, ośmieszając jednego z obecnych.

Na zmienionej na potrzeby spektaklu widowni Miejskiego do połowy sali widnieje kilkunastometrowy podest, którym bohaterowie zmierzają na scenę. W ascetycznej wręcz, minimalistycznej scenografii Marka Brauna wyróżnia się wiszące z tyłu sceny lustro, działające w niektórych momentach spektaklu jak lustro weneckie (m.in. podczas rozmowy Stawrogina z Tichonem, czy pojedynku z Gaganowem). To jednak na aktorach spoczywa zadanie, by stworzyć wyabstrahowany świat pełen zła, za rekwizyty mając stół, kilka krzeseł i ustawioną pod lustrem kanapę (…)
Zwraca uwagę kasandryczna, na swój sposób nieobecna, szalona Maria Timofiejewna obdarzona przez Monikę Babicką dziką, nieposkromioną energią żeńskiej wersji jurodiwego. Zdecydowanie najlepszą rolę w Teatrze Miejskim buduje Maciej Wizner, którego Piotr Wierchowieński tylko z pozoru jest marzącym o potędze i władzy nieszkodliwym błaznem, w praktyce to cyniczny manipulator i bezwzględny morderca. Prawdziwa emanacja tytułowego biesa. Ciekawą rolę drugoplanową „nawróconego” po wizycie na Zachodzie byłego rewolucjonisty Szatowa gra Rafał Kowal. Swoje udane epizody mają też Marta Kadłub (Dasza), Dariusz Szymaniak (Kiryłow) i Grzegorz Wolf (Lebiadkin). Spory potencjał tkwi w debiutującej w Teatrze Miejskim studentce PWSFTViT w Łodzi Aleksandrze Przybył (od autora kostiumów Sławomira Smolorza otrzymała zdecydowanie najciekawsze, znaczące kreacje)
(…)
Nieco w oderwaniu od wątku romansowo-zbrodniczego i najmniej ciekawego politycznego rozgrywany jest wątek miłosny między Stiepanem Trofimowiczem (wracający do aktorstwa po 11 latach Jerzy Kiszkis) a Barbarą Pietrowną (Dorota Lulka). Kiszkis gra nieporadnego safandułę, snującego marzenia o związku z właścicielką domu, w którym mieszka od 20 lat z przyjaciółką Barbarą, ale pisze do niej listy, bo nie potrafi mówić o tym, co czuje. Dorota Lulka w postaci Barbary buduje najlepszą rolę spektaklu – to postać pełnowymiarowa, pełna macierzyńskiej miłości i lęków o syna, pomieszanych z trudnym do ujęcia w konwencjonalne ramy uczuciem, którym darzy Stiepana. Lulka w każdym momencie gdy jest na scenie przyciąga uwagę i jest najjaśniejszym punktem dobrze prezentującego się w całości zespołu Miejskiego.

W znacznie lepszym, skondensowanym drugim akcie podziwiamy nie tylko zdolności aktorów, ale też kilka świetnych zabiegów inscenizacyjnych, z niezwykle mocną, dobitną i udaną puentą na czele. I choć przedstawienie Teatru Miejskiego raczej skłania do pesymistycznej refleksji, że to właśnie zło ostatecznie triumfuje, to jego destrukcyjna siła jest przecież mieczem obosiecznym. Warto tę wiwisekcję zła zobaczyć choćby dlatego, że tradycyjnego teatru, popartego dobrym aktorstwem i będącego prawdziwą, nawiązującą do antycznego dramatu tragedią jest obecnie jak na lekarstwo.

Dostojewski w Teatrze Miejskim w Gdyni. Jeden bies.

W tym świecie nie ma przestrzeni na dobro, szlachetność tu do niczego nie pasuje. W „Biesach” Dostojewskiego w reżyserii Krzysztofa Babickiego rządzą zło, opętanie i cynizm. Najnowszy spektakl Teatru Miejskiego w Gdyni z pewnością zasługuje na uwagę.

Czytaj więcej

Dostojewski w Teatrze Miejskim w Gdyni. Jeden bies.

Ta powieść Dostojewskiego jest wyjątkowym zwierciadłem, w którym znakomicie odbijają się biesy wieku XXI. To bardzo współczesna wiwisekcja postaci, z ich obsesjami, pytaniami i dramatem. Pytaniami dotyczącymi przekraczania przyjętych zasad, dotyczącymi obecności Absolutu w ziemskich dziejach, pytaniami o Europę, Rosję i jednostkę – mówił w wywiadzie dla „Wyborczej” Krzysztof Babicki, dyrektor artystyczny Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza i reżyser najnowszej inscenizacji „Biesów” w adaptacji Alberta Camus.

Świat opanowany przez demony

„Biesy” w interpretacji Babickiego są mroczną opowieścią o zakamarkach duszy, w której nie ma Boga. W tym świecie brakuje przestrzeni na dobro, szlachetność tu do niczego nie pasuje. Ludźmi rządzą opętanie i cynizm. Albo biesy, które zapowiada inwokacja – wiersz Puszkina o tym samym tytule, którym rozpoczyna się przedstawienie. Krocząca ponad głowami widzów kobieta w czerni ze świecą w ręku zapowiada ich nadejście. Podobnie jak wieszcząca tragedię muzyka gdańskiego kompozytora Marka Kuczyńskiego.

W świecie opanowanym przez zło, na pierwszy plan wysuwa się kilka postaci. Poznajemy Barbarę Pietrownę (udana rola Doroty Lulki), bogatą właścicielkę domu, w którym mieszka zakochany w niej sędziwy nauczyciel Stiepan Trofimowicz (gościnny występ Jerzego Kiszkisa, przed laty związanego z gdańskim Teatrem Wybrzeże). Sprawy komplikują się, gdy Barbara namawia Trofimowicza do poślubienia jego byłej uczennicy Daszy (Marta Kadłub), a ta – wbrew woli – posłusznie się zgadza. Bo Dasza od dawna kocha się charyzmatycznym Stawroginie (Szymon Sędrowski), przystojnym synu Barbary, który w atmosferze skandalu właśnie wraca z zagranicy. Podobno potajemnie poślubił kalekę? Mówią, że to hulaka, że miał romans za romansem…

Obalić stary ład

Wkrótce Dasza stanie się jedną z ofiar Stawrogina. Kolejnymi będą świadoma swej urody Liza (gościnnie występująca w Gdyni Aleksandra Przybył z łódzkiej filmówki) i kulejąca, maltretowana przez brata Lebiadkina (Grzegorz Wolf) Maria Timofiejewna (najlepsza w całym spektaklu Monika Babicka, budująca swą postać na styku obłędu, tragizmu i miłości do Stawrogina).

Oprócz niego kluczową postacią w gdyńskiej inscenizacji „Biesów” jest syn Trofimowicza – Piotr Wierchowieński (konsekwentna, nosząca neurotyczne cechy rola Macieja Wiznera), który niczym satelita podąża za Stawroginem, próbując go pozyskać dla swoich planów względem Rosji. Bo Piotr Wierchowieński to nie tylko cynik, nihilista i intrygant. Przede wszystkim rewolucjonista, który razem z grupą mu podobnych chce obalić w Rosji stary ład. Ale co będzie potem – tego nie zaplanował.

Opowieść o niewierze

W tej mrocznej, skoncentrowanej na psychologii postaci, opowiedzianej z pasją historii o bezsensie i niewierze – w Boga, w ludzi, w dobro – dużą rolę odgrywa scenografia Marka Brauna. A właściwie niemal jej brak, bo jest ledwie zarysowana: stół, krzesła, kanapa i wielkie lustro, w którym przeglądają się bohaterowie. To lustro ma też drugie dno. W nim oglądamy sceny, które stają się nagłym kontrapunktem do opowiadanych wydarzeń. Bo to, że w „Biesach” wszystko zmierza do katastrofy, jest jasne od początku.