Plakat Polskie rymowanki albo ceremonie

Andrzej Błażewicz

Premiera

Polskie rymowanki albo ceremonie

Jak mówi sam autor: niepokojące flow. Tekst krążący wokół dobrze nam znanych rodzinnych ceremonii, na których spotykają się członkowie rodziny. Główny bohater z ciekawością i czułością poznając historie swoich przodków, próbuje odnaleźć własną tożsamość. Konfrontacja pokolenia lat 90’tych z tym, co przekazano im w genach, wspomnienia i wyobrażenia, które uruchamiają tematy, o których nigdy nie chcielibyśmy dyskutować nad przysłowiowym rosołem. To wszystko podane w rytmie rapu.

Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej ma na celu nagradzanie najciekawszych poszukiwań repertuarowych w polskim teatrze, wspomaganie rodzimej dramaturgii w jej scenicznych realizacjach oraz popularyzację polskiego dramatu współczesnego. Konkurs organizowany jest przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie.
W I etapie Konkursu spektakle ocenia Komisja Artystyczna w składzie: Jan Karow, Katarzyna Lemańska, Andrzej Lis, Kamila Łapicka, Michał Mizera, Jacek Sieradzki (przewodniczący), Sabina Zygmanowska.

Spektakl bierze udział w 26. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Program TEATR POLSKA realizowany jest ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Realizacja

reżyseria i kostiumy: Ewa Rucińska
opracowanie muzyczne: Jakub Sasak


Czas trwania: 55 min

Występują

Recenzje

Niepokojące flow o postpamięci

Choć Teatr Miejski w Gdyni jest współorganizatorem przyznawania Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, od lat w jego repertuarze na próżno było szukać wystawień sztuk finalistów tegoż konkursu. Prapremiera „Polskich rymowanek albo ceremonii” Andrzeja Błażewicza w reżyserii Ewy Rucińskiej pokazuje, że warto było...

Czytaj więcej

Niepokojące flow o postpamięci

Tekst Błażewicza znalazł się w finale tegorocznego konkursu. I choć utwór nie otrzymał żadnej z nagród, już podczas majowego Festiwalu R@Port Ewa Rucińska przekuła go w intrygujące czytanie performatywne (…)
Rucińska, podążając za wskazówką zawartą w didaskaliach („na dowolną ilość osób”), wyodrębnia z monodramu kilka ról: rodziców (Olga Barbara Długońska i Szymon Sędrowski), babcię i dziadka (Dorota Lulka i Maciej Wizner), kuzynkę/ciocię i wujka (Marta Kadłub i Grzegorz Wolf) oraz kolegę (Maciej Wizner). Mimo że otrzymują niewielkie partie materiału, budują z nich pełnowymiarowe postaci. Osią dramaturgiczną jest słowotok głównego bohatera-narratora (gościnnie występujący Jakub Sasak), a ze względu na rymowaną strukturą utworu Błażewicza, język inspirowany nowym brutalizmem (potoczne zwroty i wulgaryzmy) oraz zastosowaną przez Rucińską formułą występu (punktowe światło, frontman z mikrofonem), spektakl przypomina solowy koncert rapera.
Początkowo reżyserka anektuje całą przestrzeń małej sceny, która na co dzień pełni również funkcję teatralnego barku. Właśnie tam, główny bohater, razem z kolegą, przy kolejnych kieliszkach, wygłasza na bankiecie pijacko-pochwalny okrzyk na cześć krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, której Sasak jest absolwentem. Rucińska w dalszych scenach porzuca zarówno przestrzenne rozmieszczenie akcji, jak i ten klucz biograficzny. Wiernie podąża za strukturą dramatu, dzieląc tekst na dziesięć rozdziałów, których tytuły są wyświetlane w tle. Rytm spektaklu odmierzają rodzinne uroczystości przepełnione konwenansami: począwszy od komunii kuzynki (przewrotnie nazywanej „komunistką”) oglądanej z perspektywy kościoła, jak i domowej imprezy; poprzez dziewięćdziesiąte urodziny cioci; mniej ceremonialne wydarzenia jak rozmowa z rodzicami podwożącymi na rodzinny spęd czy niezobowiązująca pogawędka z dalszymi krewnymi spotkanymi w drodze do łazienki. Obok tła obyczajowego, twórczynie i twórców interesuje także poszukiwanie tożsamości. Choć wyłaniający się z dramatu obraz wielopokoleniowej familii pozornie wydaje się ustabilizowany i pogodny, rodzinne imprezy ujawniają także niegotowość tej mikrospołeczności do podjęcia dyskusji o trudnej przeszłości jej członków: od nie tak dawnej kłótni wywołanej przez zaręczyny ciotki i wujka, po traumatyczne doświadczenia prababć i pradziadków z okresu II wojny światowej, w których mieści się zarówno Wołyń, powrót z Syberii, jak i gwałty umożliwiające przejście przez linię frontu. Intymna historia rodziny jest pozbawiona szczegółów, przepełniają ją deformacje, przemilczenia i mistyfikacje. Proces wyparcia albo wszechobecna zmowa milczenia nie sytuują bohatera-narratora w roli bezsilnego wobec żywiołu przeszłości. Pozostaje mu kształtowanie jej z materiałów pochodzących z różnych porządków. Z jednej strony – „szczątków archiwum” (strzępów obrazu zbrodni wypartej przez ofiary), z drugiej – fikcji ujawniającej się w kreacji artystycznej, w wyobraźni, w medialnych przetworzeniach, ale także (ulokowanej pomiędzy wspomnianymi) międzypokoleniowej transmisji traumatycznych doświadczeń: „Nikt mi nigdy tego nie opowiedział/ Ten sen jest mieszanką internetu/ Strzępy od wujka film/ Dziadek przeżył Wołyń/ A ja nigdy go nie przeżyję/ Jedyne na co mnie kurwa stać to go wymyślić”. Praktykowanie postpamięci (tworzenie symulacji historycznych reprezentacji) pozwala mu lepiej zrozumieć otaczającą go rzeczywistość i rozpoznać własne miejsce w świecie.
Rapowana forma dramatu jest próbą odejścia od realistycznej formy. Rucińska korzysta z ascetycznej estetyki charakterystycznej dla czytań performatywnych – nie odtwarza znanej rzeczywistości, ani nie aranżuje scenek rodzajowych. Stawia jedynie na zamarkowanie akcji – wybiera z wydarzeń poszczególne elementy, które układa w choreograficzne konfiguracje ożywiające rodzinny chórek (nieruchomy i nieco nieobecny poza tymi sekwencjami). W mikroscenkach, przerywających niepokojące flow, widać ironiczne politowanie reżyserki wobec tautologicznych działań ilustrujących tekst, jak choćby w scenie ostentacyjnie serdecznego przywitania albo komunijnego obiadu, podczas których ceremonialnie, a czasem z wykorzystaniem slow motion, przekładany z rąk do rąk jest półmisek z ziemniakami, kwiaty czy prezenty. W scenach posiadających większy ciężar, Rucińska inaczej traktuje nieliczne na scenie rekwizyty, na przykład parasol, na którym dziadek rozładował frustrację, ze starczej laski w okamgnieniu przekształca się w symboliczny znak wojny. Spektakl jest więc prowadzony niewidzialną ręką reżyserki, która narzucając szybkie tempo (przedstawienie trwa około pięćdziesięciu minut!), koncentruje się na języku Błażewicza i zmusza publiczność do wytężonej uwagi.
Świetnie w tej niezwykle trudnej formie odnajduje się Jakub Sasak, od którego w dużej mierze zależy powodzenie spektaklu. Aktor z niebywałą lekkością i autentyzmem radzi sobie z melorecytacją: ma świetną dykcję oraz wyczucie rytmu (być może pomaga mu to, że sam opracował muzykę) i nie zapomina przy tym o wykreowaniu pełnokrwistego, ekspresyjnego bohatera. Podobnie trudne zdanie – ale tym razem wynikające ze zgoła odmiennych warunków (niewielkiej przestrzeni i materiału) – otrzymują pozostałe aktorki i aktorzy. Nie siląc się na groteskową ostentację. Oldze Barbarze Długońskiej i Szymonowi Sędrowskiemu udaje się zarysować poza słowami napiętą relację pomiędzy rodzicami narratora, Marcie Kadłub sparodiować wywiad dziennikarski, a Maciejowi Wiznerowi – beztroski luz charakterystyczny dla równolatka głównego bohatera, ale też większą powagę w scenach, w których wciela się w dziadka. Bardziej wycofany pozostaje wuj grany przez Grzegorza Wolfa, a z kolei Dorota Lulka rozczula babcinymi uczuciami oraz wzrusza w retrospektywnej scenie powitania ojca wracającego z wojny. To sprawia, że w „Polskich rymowankach albo ceremoniach” trudno wskazać słabszy punkt. Z pewnością to jeden z najlepszych spektakli granych w Teatrze Miejskim w Gdyni.

Slam-nawijka i trupy w szafie, czyli 23-latek pyta babcię o korzenie

Najnowszą premierę „Polskie Rymowanki albo Ceremonie” w Teatrze Miejskim w Gdyni zrealizowali bardzo młodzi ludzie. Tekst napisał Andrzej Błażewicz, wyreżyserowała Ewa Rucińska, młody jest także wykonawca głównej roli Jakub Sasak (25 lat). Pierwotnie był to monodram. Powstał z myślą o...

Czytaj więcej

Slam-nawijka i trupy w szafie, czyli 23-latek pyta babcię o korzenie

Poznajemy z pozoru prostą historię 23-letniego chłopaka (alter ego autora), który przybywa na komunię kuzynki. Będzie tam cała rozgadana familia, dziadkowie, wujkowie, a on ciekaw jest swoich korzeni. Chce poznać, zrozumieć, oswoić, ocalić od kurzu niepamięci rodzinną historię. Nikogo nie osądza i robi to z czułością.
Pyta: Czy ja kiedyś zrozumiem Babcię?
Babcię chciałbym najbardziej
(…)
Jeśli babcia umrze nie pogadam z nikim.
A z duchami raczej nie chcę wchodzić w fiki miki.
Jednak aby móc ją opowiedzieć swoim dzieciom musi zmierzyć się też z ciemną stroną pamięci… Nieoczekiwanie okazuje się, że rodzina ma „szafę pełną wspomnień”, a w niej widma, strachy, upiory, wołyńskie masakry i pacyfikacje. Wywózki na roboty i przymusowe wcielenia do armii. Gułagi, przesiedlenia. Są w niej Andersowcy obawiający się powrotu do komunistycznej ojczyzny, rozdzieleni z bliskimi, niekiedy na stałe.
„Mam trupy w szafie tego jestem już pewien” – wyznaje młody człowiek.
Odkrywa tajemnice wyparte z pamięci, przemilczane sekrety, o których nikt nie chce opowiadać i z uporem dąży do poznania prawdy.
– Jak kiedyś będę miał dziecko i mnie zapyta o okupację niemiecką, radziecką, dam mu wtedy pamiętnik. I powiem bierz to. To jest najlepszy i bardzo czysty towar – mówi główny bohater.
Dramaturgia spektaklu skoncentrowana jest wokół kolejnych 10 odsłon, 10 piosenek-nawijek, które łączy osoba głównego bohatera. Jest więc Wigilia u sąsiadów, dziewięćdziesiątka cioci i inne okazje do rodzinnych ceremonii, na których spotykają się krewni.
– To nie pogrzeb tylko urodziny, a i tak zjechało się pół rodziny – mówi.
Niezwykle trudne zadanie miał Jakub Sasak, jako ten, który usiłuje poznać rodzinne tajemnice, porusza niewygodne tematy. Poradził sobie znakomicie. Jest ekspresyjny, pełen wewnętrznej prawdy, a swoją slam-nawijką robi z widzami co tylko chce. Ma też znakomitą dykcję i niebywałe wyczucie frazy.
Świetna jest Dorota Lulka jako Babcia, zwłaszcza w scenie, kiedy staje się małą dziewczynką, wspominającą powrót ojca z wojny. Jest prawie stale w ruchu, sugestywnie gra gestami rąk, mimiką twarzy, oczami, nagłym zwrotem ciała. Ponadto na scenie zobaczymy: Olgę Barbarę Długońską, Martę Kadłub, Grzegorza Wolfa, Szymona Sędrowskiego i Macieja Wiznera.
„Polskie rymowanki albo ceremonie” – to ciekawa, nietypowa i dosyć odważna propozycja Teatru Miejskiego.
Spektakl nadal bliski jest monodramowi, mimo iż Ewa Rucińska odebrała część słów narratorowi, rozpisała mikroscenki i dodała sześcioosobowy chór aktorów.
Muzyczna rama przedstawienia przypomina momentami koncert hip-hopowy. Jakub Sasak przygotował sobie beaty do każdego z monologów. Słyszymy je stale z offu. Frazy w stylu: „Mieć Lewandowskiego dzisiaj, To jest jak mieć Miłosza wczoraj, Puść mi hymn tego kraju, I jak najgłośniej go graj, Raj, Niezły haj, Niezły hajp, Pewnie pęknie tan balonik, Ale to jest romantyczny kraj” z pewnością spodobają się młodym widzom.
„Życie to nie rap. Chociaż trochę szkoda. Może wtedy większa w podejściu byłaby swoboda” – mówi autor sztuki. Szalenie jestem ciekawa, czy i starsi widzowie zaakceptują ten spektakl.
Premiera odbyła się 21 grudnia, na Małej Scenie.