Plakat Z ŻYCIA GLIST

Per Olov Enquist

Premiera

Z ŻYCIA GLIST

To nie baśń, ale poruszająca historia odsłaniająca tajemnice życia wielkiego bajkopisarza Hansa Christiana Andersena. Opowiadająca o skomplikowanych relacjach małżeńskich, obnażająca mroczne zakamarki ludzkich pragnień i pożądań, wśród których dominują niepokój i niespełniony erotyzm. Opowieść o życiu człowieka, którego przejmujące baśnie dla dzieci zna każdy, ale mało kto wie, jak fascynujące i skomplikowane było jego życie osobiste. Tajemnica. Erotyka. Trójkąt małżeński – coś, czego o Andersenie na pewno nie wiecie…

Sugerowany wiek odbiorcy: 16+

Realizacja

Reżyseria: Krzysztof Babicki
Scenografia i kostiumy: Zofia de Ines
Muzyka: Marek Kuczyński
Światło: Marek Perkowski

Asystent reżysera: Szymon Sędrowski
Sufler: Ewa Gawron
Inspicjent: Maciej Sykała
Producent: Ewa Szulist


Czas trwania: 80 minut bez przerwy

Występują

Recenzje

NEURASTENIK EGOCENTRYK. KTÓŻBY POMYŚLAŁ, PANIE ANDERSEN?

Krzysztof Babicki po dramaturgiczną materię Z życia glist Pera Olova Enquista sięgnął powtórnie. W 1983 roku na deskach Teatru Starego w Krakowie powierzył główne role Teresie Budzisz-Krzyżanowskiej i Janowi Nowickiemu. W najnowszej adaptacji realizowanej w gdyńskim Teatrze Miejskim ciężar całego...

Czytaj więcej

NEURASTENIK EGOCENTRYK. KTÓŻBY POMYŚLAŁ, PANIE ANDERSEN?

Słynna aktorka Johanne Luise Heiberg, jej mąż krytyk i dramatopisarz Johann Ludvig Heiberg i znany na całym świecie za pośrednictwem swych baśni Hans Christian Andersen – to postaci wiodące prym w życiu kulturalnym i artystycznym XIX-wiecznej Danii. Autor Godzin kota, sięgając po nie, nie tworzy w swej sztuce panoramy życia określonego środowiska, lecz obnaża indywidualne dramaty egzystencjalne skrywane pod maską ról publicznych weryfikowanych zwierciadłem społecznym. Tę konfesyjno-intymną aurę dramatu Babicki świetnie wyzyskuje w niewielkiej przestrzeni sceny kameralnej, zamykając bohaterów w nieco przytłaczającym, mrocznym pokoju, scenograficznie ograniczonym do kilku mebli i terrarium z wężem.
Odtwórcy głównych ról przez cały czas trwania przedstawienia trzymają rękę na pulsie, konsekwentnie i z wielkim wyczuciem prowadzą przyjęty meandryczny profil granych przez siebie postaci. Niezależna, świadoma siły swego temperamentu Johanne, w polemikach słownych z goszczącym w jej domu Andersenem, epatuje cynizmem, by po chwili rozgoryczona, na mocy traumatycznych reminiscencji z dzieciństwa i młodości, zamienić się w bezbronną kobietę szukającą zrozumienia u swego rozmówcy. Babicka zatem z naładowanej erotyzmem femme fatale, wyśmiewającej naiwność i infantylność baśniopisarza, zgrabnie przechodzi w niepokojący monolog osoby boleśnie doświadczonej przez życie, którą zaznane krzywdy ukuły w posąg chłodnej, wyniosłej i zdystansowanej wobec opinii innych. Partnerujący jej Szymon Sędrowski, jako Andersen, w tej kreacji przechodzi samego siebie. Jego bohater – żądny sławy, zaszczytów, uwielbienia ze strony czytelników – jak gąbka chłonie każdy pozytywny przejaw zainteresowania swoją osobą. W zetknięciu z sarkazmem Johanne na światło dzienne wychodzi jego naiwność, nadwrażliwość, także prostackość i paniczny strach przed odrzuceniem, popadnięciem w niełaskę opinii publicznej. Andersen Enquista to kosmopolita, neurastenik podszyty lękiem wypływającym z kompleksu nuworysza. W wykonaniu Sędrowskiego postać ta jest skończona, dopracowana w każdym charakterologicznym calu, począwszy od wysublimowanej mimiki, na osobliwej modulacji głosu skończywszy. Strategia gry aktora doskonale ukazuje poliwalentne oblicze bohatera. Andersen Sędrowskiego budzi na wskroś ambiwalentne emocje: jednocześnie irytuje, bawi, ale i wywołuje współczucie, kiedy opowiada m.in. o upokorzeniach doznanych w czasach wczesnej młodości.
Katalizatorem działań protagonistów jest postać Johanna Heiberga, męża aktorki, w rolę którego wciela się Eugeniusz Krzysztof Kujawski. Początkowo postać ta pozostaje jakby w scenicznym uśpieniu, tajemniczo nieprzezroczysta, wszystkiemu przyglądająca się z dystansu z pozycji milczącego demiurga. Dopiero gdy argumentacyjna potyczka między jego żoną a nowo przybyłym gościem nabiera tempa Kujawski-Heiberg obnaża swoją prawdziwą twarz, nie szczędząc żonie słów krytyki, upokarzających gestów, traktując ją jak andersenowskiego słowika – piękne i utalentowane cacko w klatce. Czwarta postać spektaklu – unieruchomiona wózkiem inwalidzkim i starczą indolencją Łysa (w tej roli Dorota Lulka), swoją obecność na scenie akcentuje dopiero w epilogu, tuż przed śmiercią, gdy obnaża blizny po poparzeniu, co rozwikłuje zagadkę jej tożsamości. Dowiadujemy się bowiem, że znieważona i okaleczona publicznie podczas pogromu żydowskiego w Kopenhadze straganiarka jest matką Johanne.
Babicki ulokował kapitał sztuki w aktorskiej intuicji i się nie zawiódł. W budowaniu poszczególnych kreacji wyczuwa się lekkość, swobodę interpretacji, ale i wspomnianą konsekwencję, która owocuje tutaj niezwykle równym pod względem artystycznym wykonaniem. Z życia glist to elektryzujące emocjami studium ludzkiego dramatu i cierpienia rozpisanego na cztery głosy. Warto wsłuchać się w każdy z nich.

Cały świat i para łyżew

„Z życia glist” Krzysztofa Babickiego jest zdecydowanie najlepszym przedstawieniem gdyńskiego Teatru Miejskiego od początku obecnego sezonu.

Czytaj więcej

Cały świat i para łyżew

W kwietniu 1821 roku na deskach duńskiego Teatru Królewskiego zadebiutowała niezwykła para. Ona – śliczna i czarująca dziewięciolatka – wystąpiła w roli powabnego amorka. On – chudy, brzydki szesnastolatek – zagrał trolla.
Dla niej, córki druciarza, biednej Żydówki z taboru pod Kopenhagą, ten wieczór zainicjował oszałamiającą karierę aktorską. On, syn niepiśmiennej praczki, przez kolegów z teatru złośliwie nazywany „Der kleine Deklamator”, wywrócił się jak długi w ostatnim akcie baletu. Ona nazywała się Johanna Luisa (a po latach) Heiberg i stała się najwybitniejszą dziewiętnastowieczną aktorką duńską. On nazywał się Hans Christian Andersen i nigdy nie został aktorem.

W dramacie Z życia glist Pera Olova Enquista „amorek” i „troll” spotykają się ponownie po latach. Ona jest już największą gwiazdą duńskich scen i bożyszczem Kopenhagi, on – jednym z najwybitniejszych pisarzy swoich czasów. Oboje błyszczą na firmamencie artystycznych elit, ich towarzystwa pożądają królowie i arystokracja. U Enquista do spotkania Johanny i Hansa Christiana dochodzi późnym wieczorem, kiedy kapryśny pisarz odwiedza niespodziewanie aktorkę i jej męża Johanna Ludwiga Heiberga, wpływowego dramaturga i krytyka. Ta nagła wizyta przeciągnie się do późnych, „wilczych” godzin, a w przestrzeni eleganckiego salonu Heibergów rozegra się okrutna psychodrama. Dwa głosy, Heiberg i Andersena, złączą się we wspólnej opowieści, w której baśni towarzyszyć będzie horror, a emocjonalnemu striptizowi – wyrachowana gra. Szepty i krzyki obojga zatrzymają na moment czas i na krótką chwilę przywołają umarłych.

Skojarzenia z twórczością Ingmara Bergmana, arcymistrza rodzinnych, „północnych” portretów, są w przypadku dramatu Enquista bardzo trafne. Swego czasu Bergman adaptował Obraz rodzinny z 1856 roku (podtytuł dzieła Enquista), uznając go zresztą za jedną z najwybitniejszych sztuk dwudziestowiecznych. Rzeczywiście, intymny portret, który wyłania się ze sztuki Enquista – nieoczywisty, wybrakowany, chłodny i pulsujący emocjami jednocześnie, rozpięty w ramach odosobnionej, kameralnej przestrzeni, przerażający i momentami niepokojąco zabawny – jest bardzo bliski, formalnie i semantycznie, obrazom Bergmana. Ten znakomity tekst uwiódł jednak nie tylko szwedzkiego reżysera. O urzeczeniu mówić można z pewnością w przypadku Krzysztofa Babickiego, który w 1983 roku wprowadził Z życia glist Pera Olova Enquista na polskie sceny. W jego inscenizacji dla krakowskiego Teatru Starego zagrali wówczas Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Jan Nowicki, Jerzy Bińczycki. Od początku zresztą ze sztuką Enquista związane są wybitne postacie polskiego teatru – Zygmunt Hübner, Krystyna Janda, Franciszek Pieczka, Zbigniew Zapasiewicz, Filip Bajon, Maja Komorowska, Henryk Machalica. I wielu innych. Krzysztof Babicki upodobał sobie ten tekst wyjątkowo. W pierwszych dniach kwietnia, dokładnie sto jedenaście lat od śmierci Andersena, na scenie Teatru Miejskiego w Gdyni po raz kolejny już Babicki zaaranżował spotkanie „trolla” i „amorka”.

Ciężkie biurko z kilkoma bibelotami, fotel, stylowa kanapa. Półmrok. Scenografia Zofii de Ines zamyka powoływaną przez Babickiego opowieść w eleganckie, kameralne ramy. W tę gustowną rzeczywistość bezszelestnie wkracza Johanna Heiberg (Monika Babicka) – piękna, milcząca, w skupieniu zapisująca kartki papieru. Stylowy portret uzupełnia zastygła kobieca postać (Dorota Lulka). Usadzona na inwalidzkim wózku, ubrana w pożółkłą biel i uporczywie wpatrująca się przed siebie kobieta jest niczym byt przejściowy pomiędzy żywą, notującą przy biurku Johanne a zajmującymi przestrzeń martwymi przedmiotami. O dziwo, jej niepokojąca obecność wcale nie burzy intymnego, wytwornego obrazu z pierwszej sceny przedstawienia, przeciwnie – zdaje się jego integralną, przyrodzoną częścią. Tu umarli nie odchodzą, tkwią milcząco między żywymi, zawsze im towarzyszą – zapowiada niejako reżyser.

Pierwsza rozmowa Johanny z dużo starszym od niej mężem (Eugeniusz Krzysztof Kujawski) wyraźnie kreśli charakter ich związku, wypełnionego powściągliwością i „kontrolowanym” ciepłem. On jest rozluźniony i pewny siebie, ona – przede wszystkim uprzejmie chłodna. Wieść o przybyciu niespodziewanego gościa kwitują podszytymi troską złośliwościami. Hans Christian Andersen (Szymon Sędrowski), który zakłócił nagle wieczorny spokój, rysuje się w ich rozmowie jako genialny głupek, rozhisteryzowany, ale niegroźny. Rozwydrzony dzieciak, którego ze względów towarzyskich warto tolerować, ale dla świętego spokoju należy szybko zbyć. Andersen Sędrowskiego taki właśnie początkowo jest – irytujący, nadpobudliwy, płaczliwy. Bezwzględnie skupiony na sobie. Jego kuriozalna relacja z kompromitującego wystąpienia przed „królami” ujawnia dominującą cechę osobowości pisarza – potrzebę ciągłej autokreacji, nieustannego opowiadania siebie. I zawłaszczania uwagi innych emocjonalnym szantażem. U Babickiego Andersen to niespełniony aktor, który wiecznie odgrywa przed innymi porażkę swego aktorskiego niespełnienia.

Początkowy rozkład sił w przedstawieniu Krzysztofa Babickiego nie zapowiada żadnego starcia i dzieje się tak z powodu kształtu, w jakim zamyka reżyser postać Andersena – boleśnie wręcz jednowymiarowego, zamkniętego szczelnie w kokonie egocentryzmu, nie reagującego na prowokacje Johanny. Ta z kolei w miarę upływu czasu zaczyna gubić swój lodowy pancerz z pierwszych scen przedstawienia i odkrywa pokłady złości, rozczarowania, smutku. Atakuje Andersena, drażni go, kokietuje. Epatuje erotyzmem, szokuje wulgarnością. Po jakimś czasie uświadamiamy sobie, że jej działania podyktowane są jednym tylko pragnieniem – nawiązania komunikacyjnej linii, podjęcia szczerej, niewystudiowanej relacji. W pewnym momencie wycharczane przez sparaliżowaną matkę imię kruszy lodowy pancerz Johanny i stawia naprzeciw Andersena małą, skrzywdzoną dziewczynkę. I wtedy dialog staje się możliwy, bo mały, nieszczęśliwy chłopiec w kostiumie dostojnego pisarza znajduje w końcu swojego rozmówcę.

Chłodny spokój pierwszych scen przedstawienia zamienia się w pełne rozpaczy miotanie się dwojga artystów. Ruch na scenie odzwierciedla rytm snutej przez Heiberg i Andersena opowieści – ciała aktorów zbliżają się i oddalają, ich gesty stają się coraz bardziej konwulsyjne, agresywne. Wspólna przeszłość aktorki i pisarza – bieda, chęć ucieczki do innej rzeczywistości, bycie wykorzystywanym, upokarzanym, uprzedmiotawianym – sprawiła, że widzą oni w drugim własne odbicie, ukochane, a jednocześnie znienawidzone. Nie mogą na siebie patrzeć, bo dostrzegają własny strach i poniżenie, ale zarazem widzą też bezwzględne zrozumienie, którego w takim kształcie i bezmiarze nie zobaczą u nikogo innego. Babicki metodycznie piętrzy w swoim przedstawieniu emocje, wyolbrzymia gesty. Atmosfera gęstnieje, kameralna przestrzeń eleganckiego salonu kurczy się, ciemnieje, a zbudowany na początku przedstawienia obraz chłodnego, ułożonego elegancko świata rozpada się na szereg nierównych, brudnych cząstek. To, co wyłania się na scenie wśród zgliszczy pierwotnego porządku, nie ma jednak charakteru radykalnie pesymistycznego. Reżyser akcentuje (choć nieprzesadnie) ciepło, które tli się gdzieś na marginesach poszczególnych cząstek biografii Johanny i Hansa Christiana. Chętnie sięga też po ironię i dowcip, ale w formach niejednoznacznych, ambiwalentnych, budowanych na kształt tych, które znamy z twórczości samego Andersena.

W gdyńskim spektaklu łatwo dostrzec to, co uwodzi twórców w tekście Enquista. Jest to przede wszystkim niejednoznaczny charakter zawartego w nim portretu „rodzinnego”. Spotkanie Heiberg i Andersena jest rodzajem brutalnej, nasyconej grozą baśni. No właśnie – baśni. Świata, w którym niezdarny chłopiec może w jednej chwili unieruchomić groźnego potwora siłą swojej wyobraźni, jak robi to Andersen w świetnie zbudowanej i zagranej przez Sędrowskiego scenie improwizowanej „bajki o krytyku”. Ten portret, mimo sukcesywnego rozświetlania zaciemnionych miejsc, do końca pozostaje nieostry, zamazany. Nie mamy pewności, co wydarzyło się naprawdę, a co zostało zmyślone czy odegrane. Babicki bardzo dobrze prowadzi wątek związku Heibergów. Naświetla pewien trop, ale jego interpretacja pozostaje otwarta. Kluczowe dla spektaklu wyznanie Johanny o obmywaniu z ziemi dżdżownic wiele sugeruje. Johanna Heiberg i Hans Christian Andersen jak robaki żyją pod powierzchnią, pokryci szczelnie brudem przeszłości, kłamstwem teraźniejszości. To ich naturalna przestrzeń. „Uratowani”, obmyci – nie przeżyją. A przecież gdy „godzina wilka” minie, gdy skończy się wiwisekcja, każde z nich wciąż trwa, prawda?

„Z życia glist” Krzysztofa Babickiego jest zdecydowanie najlepszym przedstawieniem gdyńskiego Teatru Miejskiego od początku obecnego sezonu. Największa w tym zasługa Moniki Babickiej, która zbudowała tu postać wielowymiarową i przejmującą – bezlitosną, agresywną i wulgarną, czułą, zrozpaczoną i bezbronną. Jej Johanna Heiberg uruchamia ten świat, rozszczepia go na szereg nieoczywistych, zastanawiających sekwencji, ona wreszcie go zatrzymuje. To jej Johanna uzmysławia nam przedziwne przekleństwo, które warunkowało właściwie całą biografię jej i Andersena. Wewnętrznie sprzeczne, dorosło-dziecięce pragnienie, które Andersen opisał w baśni o Królowej Śniegu. „Cały świat i para łyżew” – u obojga to życzenie pozostało po części zawsze tylko bolesnym fantazmatem.

P.S. Z życia glist widziałam kilka dni po premierze. Podczas spektaklu odezwał się czyjś telefon. Długim, uporczywym dźwiękiem. Na moje ucho – ponad pięciominutowym. „Johanna Heiberg” pozostała niewzruszona, a ja byłam pod wrażeniem dyscypliny aktorskiej i opanowania Moniki Babickiej. I pomyślałam, że gdyby występowała przed nami prawdziwa, słynąca z temperamentu duńska diwa, ten żenujący „performans” tak gładko by się nie skończył.

Mroczne sekrety Andersena

Andersen jakiego nie znamy – egzaltowany, spragniony miłości, marzący o karierze w teatrze.

Czytaj więcej

Mroczne sekrety Andersena

W Teatrze Miejskim w Gdyni znakomita premiera sztuki „Z życia glist” Pera Olova Enquista.
„Z życia glist” Pera Olova Enquista to spektakl, który wbija w fotel. Tak pełen jest emocji, że widz wstrzymuje oddech, z napięciem śledząc akcję. Bohaterami sztuki są trzy historyczne postacie: Hans Christian Andersen, duńska aktorka Hanna Luise Heiberg oraz jej mąż Johan Heiberg – dyrektor Teatru Królewskiego w Kopenhadze. Jest jeszcze Łysa na wózku, postać, która ma rysy matki Hanny, ubogiej żydowskiej straganiarki.
W foyer teatru scenograf Zofia de Inez-Lewczuk zaaranżowała mroczny salon w domu państwa Heiberg. Niewiele w nim mebli; w rogu kredens, kanapa i stolik, przy którym Hanna Luise Heiberg – urocza legenda swojej epoki, pisze wspomnienia. To prosta dziewczyna, która całe życie była na bakier z ortografią, więc trudność sprawia jej napisanie słowa glista.
Widzowie otaczają scenę z trzech stron, aktorzy grają więc blisko nich, na wyciągnięcie ręki, bez bezpiecznej rampy scenicznej. Tu widać i słychać każdy fałsz.
Spokojny wieczór zakłóca pojawienie się Andersena (w tej roli Szymon Sędrowski). Bajkopisarz przybył, aby opowiedzieć, co za nieszczęście przydarzyło mu się na królewskim dworze. Historia jest tyleż dramatyczna, ile komiczna, więc widzowie uśmiechają się rozbawieni. Ale nastrój zmienia się, gdy poznajemy skrywane tajemnice bohaterów z ich dzieciństwa. Alkoholizm rodziców, molestowanie seksualne, poniżanie…
Monika Babicka jako Hanna jest wyciszona, pastelowa, oszczędnymi środkami buduje swoją rolę. Obserwujemy, jak zmienia się od opanowanej damy, poruszającej się dystyngowanie w stylowej sukni, nieco zniecierpliwionej wieczorną wizytą, ale pobłażliwej wobec Andersena – aż do biednej żydowskiej dziewczynki, która kiedyś tańczyła na stole bilardowym w knajpie, ku uciesze podchmielonych panów. Jej Hanna to kobieta spięta gorsetem manier, kiedy jednak gorset poprawności pęka, potrafi dotkliwie ukąsić. Mówi: „Podobno pana ciotka ma w Kopenhadze burdel. I że pan w nim czasem mieszkał”.
Ale płaczliwy, dzieciny Hans bywa równie groźny, przypominając epizody z dzieciństwa Hanny. Szymon Sędrowski zbudował postać pełną ciepła, czasem zabawną, ludzką, ale jednocześnie tragiczną. Jego Andersen jest egzaltowany i dzieciny, gdy tupie ze złości, zakrywa uszy, płacze, ale jednocześnie to wrażliwy i spragniony miłości mężczyzna; „Ja chcę tylko, żeby mnie kochano” – wyznaje ten wybitny bajkopisarz, syn szewca i alkoholiczki, który nieustannie zmagał się z poczuciem własnej niższości.
Johanna Ludwiga Heiberga zagrał Eugeniusz Krzysztof Kujawski. Aktor, stosując również oszczędne środki wyrazu, potrafił pokazać samotność starszego mężczyzny, który wie, że nie ma talentu Andersena, a jego czas już minął. Mówi: „Ty wiesz Hanno, że boję się tylko jednej rzeczy”. Hanna: „By stać się niewidocznym? Tak, wszyscy się tego boją”.
Jest jeszcze czwarta postać, królowa transformacji Dorota Lulka jako Łysa. To rola niema, a przez uwięzienie w wózku kaleki właściwie statyczna. Aktorka buduje swoją postać niewielkimi gestami, poruszeniem głowy, rąk. Jest boleśnie obecna.
Ingmar Bergman uważał, że „Z życia glist” jest najwybitniejszym dramatem XX wieku, a Per Olov Enquist pisał: „Andersen zawsze marzył o spokojnym szczęściu, nigdy go jednak nie zaznał. Ta sztuka jest właśnie o tym wyśnionym obrazie i o dwu >>roślinach bagiennych<<: baśniopisarzu Hansie Christianie Andersenie i Hannie Luisie Heiberg, najznakomitszej aktorce skandynawskiego XIX wieku. Oboje wspięli się wysoko, ale zostali poważnie okaleczeni. (...) Zainteresowała mnie ta niezwykła para, która jednocześnie nienawidziła się i bała się siebie nawzajem." Reżyseria Krzysztofa Babickiego koronkowa. Przedstawienie znakomite. Gorąco polecam. Oczywiście, kostiumy Zofii de Inez-Lewczuk jak zwykle zjawiskowe.

Dotknąć miejsc, które bolą.

„Ja chcę tylko, żeby mnie kochano!” – wyznaje z rozbrajającą szczerością Hans Christian Andersen, grany przez Szymona Sędrowskiego.

Czytaj więcej

Dotknąć miejsc, które bolą.

„Ja chcę tylko, żeby mnie kochano!” – wyznaje z rozbrajającą szczerością Hans Christian Andersen, grany przez Szymona Sędrowskiego. I o tym właśnie jest spektakl „Z życia glist” w reżyserii Krzysztofa Babickiego: o pragnieniu akceptacji, podziwu i miłości, pragnieniu, które czasem, tak jak w przypadku głównych bohaterów sztuki Pera Olova Enquista, kończy się uwikłaniem w toksyczne relacje bez możliwości ucieczki.
Choć Hans Christian Andersen uznawany jest dziś za jednego z najgenialniejszych bajkopisarzy świata, jego życie osobiste wcale bajki nie przypominało. Wręcz przeciwnie: podszyte było poczuciem obezwładniającej samotności, inności i wyobcowania. Jako syn szewca i alkoholiczki nieustannie zmagał się z poczuciem własnej niższości i rozmaitymi kompleksami. Rozchwiany emocjonalnie, wiecznie kimś zafascynowany lub zakochany (niektórzy biografowie twierdzą, że obiektami jego uczuć były zarówno kobiety, jak i mężczyźni), nigdy nie zaznał szczęścia w prawdziwym, stabilnym związku.
Pretekstem do stworzenia opowieści o mrocznych stronach życia wybitnego duńskiego autora jest w sztuce „Z życia glist” jego niespodziewana wizyta w domu państwa Heibergów: Johanny Luisy (Monika Babicka) i Johanna Ludwiga (Eugeniusz Krzysztof Kujawski). Ona – obdarzona nietuzinkową urodą aktorka, ikona swojej epoki; on – ceniony poeta, krytyk i dyrektor Teatru Królewskiego w Kopenhadze. W ciemnym, nieco klaustrofobicznym salonie ich mieszkania (oszczędna, ale wysmakowana scenografia Zofii de Ines) wszyscy troje uwolnią tłumione od dawna traumy i lęki, by przypomnieć sobie, kim właściwie są.
A zaczyna się niewinnie i zabawnie: Andersen (znakomity Szymon Sędrowski) opowiada o swojej kompromitującej „katastrofie” podczas uroczystości na dworze królewskim. W charakterystyczny dla siebie, egzaltowany sposób, zalewa się łzami i wyolbrzymia całe zdarzenie, by wywrzeć jak największe wrażenie na pani Heiberg. Ona, obojętna i zdystansowana, schowana za ścianą lodu niczym Królowa Śniegu, ożywi się dopiero, gdy zaczną rozmawiać o miłości. O miłości, której pragnienie było dla tych „dwóch bagiennych roślinek”, jak mówią o sobie Hans Christian i Johanna, siłą napędową, by wyrwać się ku lepszemu życiu.
Ich dzieciństwo było bowiem bardzo podobne: oboje pochodzili z nizin społecznych, oboje od najmłodszych lat doświadczali przemocy. On, przez swój zniewieściały, nieco pretensjonalny styl bycia, nieustannie spotykał się z obelgami i niezrozumieniem otoczenia. Ona, od dziecka molestowana, dorastała w ubogiej rodzinie, w której jej matka Żydówka stała się obiektem nienawiści agresywnego męża alkoholika. W tym pełnym emocji – tyleż intensywnych, co głęboko skrywanych – spotkaniu po latach, oboje będą starali się zachować swoje przebrania, w których czują się najlepiej. Dla pięknej aktorki jest to pozorny chłód emocjonalny, dla pisarza – dziecięca naiwność, za pomocą której broni się przed trudnymi tematami. Chwilami jednak zza ich noszonych na co dzień masek przebijają prawdziwe, niemal czyste uczucia – co z tego, skoro, jak mówi w pewnym momencie Johanna, jest już o wiele za późno na zmiany. Tutaj nie będzie szczęśliwego zakończenia: oboje wiedzą, że „ci, którzy urodzili się w bagnie”, muszą przez całe życie pamiętać o regułach gry dającej im szansę na wybicie się w górę.
W tym kameralnym, pełnym napięcia spektaklu najlepiej wypada grający Andersena Szymon Sędrowski. Egzaltowany i przewrażliwiony, z upodobaniem stosujący dziecinne gesty (tupanie ze złości, zakrywanie uszu, głośny płacz), od początku przedstawienia skupia na sobie całą uwagę widza. Kroku dotrzymuje mu Monika Babicka – jej Johanna Luisa Heiberg nasuwa skojarzenia z Marilyn Monroe, posągową pięknością, która, choć podziwiana i otoczona luksusem, nigdy nie uporała się ze swoimi wewnętrznymi demonami. Ciekawie wypada także Eugeniusz Krzysztof Kujawski jako Johann Ludwig Heiberg. Świadomy swojej pozycji i władzy, nie jest jednak pozbawiony uczucia lęku – wie, że jego młodsza o kilkadziesiąt lat żona nigdy nie odwzajemni jego uczuć, a wraz z pojawieniem się w ich domu znanego pisarza, staje się najzwyczajniej w świecie zazdrosny.
Nie sposób na koniec nie wspomnieć o Dorocie Lulce, która w roli Łysej, czyli matki Johanny Luisy, potwierdza swoją wielką aktorską klasę. Przez cały spektakl unieruchomiona na wózku inwalidzkim, schorowana, porozumiewająca się z otoczeniem monosylabami i dziwacznymi dźwiękami, jest jak przerażający wyrzut sumienia, martwy obiekt przypominający o trudnej przeszłości, o tych wszystkich „miejscach bolesnych”, których tak bardzo boi się jej córka.
Na podstawie wybranych fragmentów biografii wybitnego duńskiego pisarza, Krzysztof Babicki stworzył uniwersalną opowieść o ludziach, którzy pragnąc akceptacji, podziwu i miłości, wikłają się w toksyczne związki, gubiąc po drodze swoje prawdziwe uczucia. Ten kameralny, ale angażujący emocjonalnie spektakl jest jak przypomnienie o tym, że wszyscy mamy na skórze bolesne siniaki, których trzeba czasem dotknąć – choćby po to, by przekonać się, że żyje się naprawdę.