Plakat LOT NAD KUKUŁCZYM GNIAZDEM

Dale Wasserman

Premiera

LOT NAD KUKUŁCZYM GNIAZDEM

Oparta na kultowej powieści sztuka teatralna mówiąca o tym, że warto strzec wolności osobistej i prawa do podejmowania samodzielnych decyzji. Do szpitala psychiatrycznego trafia charyzmatyczny Randle Patrick McMurphy, złodziej i przestępca, który w ten sposób chce uniknąć więzienia. Z miejsca ustala nowe porządki i wypowiada wojnę despotycznej Siostrze Ratched. Zaczyna się wyścig, w którym, choć odmieni się życie kilku pacjentów, to będą też ofiary… Fascynująca i niezwykle silna metafora współczesności, w której „ten dobry” musi polec w imię wolności i ideałów.

Realizacja

Reżyseria: Krzysztof Babicki
Scenografia: Marek Braun
Muzyka: Marek Kuczyński
Kostiumy: Hanna Szymczak
Światło: Marek Perkowski

Asystent reżysera: Maciej Wizner
Producentka: Ewa Szulist
Suflerka: Ewa Gawron
Inspicjent: Krzysztof Dąbek


Uwaga:W spektaklu wykorzystywane są głośna muzyka oraz światła stroboskopowe. Osoby wrażliwe na ten rodzaj oświetlenia prosimy o zachowanie szczególnej ostrożności.


Czas trwania: 1h 15 min – przerwa – 1h

Występują

Recenzje

Obcięte skrzydła buntu

O tym, że powieść Kena Kesey’a „Lot nad kukułczym gniazdem” i idąca w ślad za nią adaptacja Dale’a Wassermana stanowi znakomity materiał dramaturgiczny nikogo przekonywać nie trzeba. Prócz mistrzowskiej kinematograficznej odsłony w optyce Formana, o wadze podejmowanej przez twórcę „Pieśni...

Czytaj więcej

Obcięte skrzydła buntu

Kesey’owska przypowieść o wolności, użyta metafora szpitala psychiatrycznego jako stanu umysłowej i emocjonalnej atrofii człowieka zniewolonego przełożona na język sceniczny stawia przed aktorami niesamowicie trudne zadanie. Każdy z nich mimiką, specyficznym gestem czy choćby repetycją zachowań musiał sprostać zaznaczeniu swej indywidualności na tle licznej społeczności pacjentów objętych kuratelą siostry Ratched. Artyści występujący na gdyńskiej scenie stworzyli prawdziwą symfonię urojeń, psychoz i lęków rozpisaną na wszelakie instrumenty psychoanalityczne. Każda z kreacji aktorskich, z którymi obcujemy na scenie jest jak nieobrobiony diament. Ich ukryte piękno wydobywa na światło dzienne szlif przemyślanej od początku do końca koncepcji postaci. Brawa w tym względzie należą się zwłaszcza Szymonowi Sędrowskiego za doskonałą mimicznie i fonicznie rolę zmagającego się z kompleksem matki jąkały Billy’ego Bibbita. Ponadto uwagę widza skutecznie absorbuje wiecznie pobudzony sportsmen Cheswick w aktorskim majstersztyku Mariusza Żarneckiego, „wybuchowy” Scanlon z zapadającym w pamięci skowytem serwowanym przez Bogdana Smagackiego czy Dale Harding – chłodny analityk i intelektualista, którego tragizm fizycznej i psychicznej impotencji świetnie odzwierciedla gra Dariusza Szymaniaka. Tak zróżnicowana gama charakterologiczna tworzy istne „wariatkowe” pandemonium, sprzyja dynamice sztuki, sprawia także, że recepcja widza ledwo zipie od nadmiaru bodźców i obrazów.

Kalejdoskop zaprezentowanych postaci dopełniają trzy kluczowe dla spektaklu osobowości, obsadzone w rolach szczególnych: niewolącego, wyzwoliciela i wyzwolonego. Pierwsza z nich przypada w udziale siostrze Ratched. Wcielająca się w nią Dorota Lulka niejednoznacznie konstruuje temperament swojej bohaterki. Despotyczna pielęgniarka w jej wydaniu jest dwoista, przewrotna. Pod płaszczykiem skromności i pozornego humanitaryzmu skrywa bezkompromisowość i chroniczny wstyd przed męskością. Jej mizoandria w połączeniu z całkowitą władzą, jaką sprawuje nad swoimi podopiecznymi jest metaforycznym obrazem przedstawiającym mechanizmy zniewolenia człowieka z feministyczno-psychoanalitycznym cynglem, podszytym Jungiem. Druga rola w tej triadzie przypadła charyzmatycznemu Piotrowi Michalskiemu, który jako niepokorny Randle P. Mc Murphy zawładnął sercami i wyobraźnią publiczności. Lekkoduch, wagabunda, świntuszący romantyk, wcielenie tego, co w duszy człowieka nieposkromione, dzikie i czyste, bo podążające niezależnymi traktami własnych wyborów i przekonań. Pojawiając się w szpitalu psychiatrycznym, rozsadza jego skostniałe rutyną struktury od środka. Zasiewa ziarno buntu, stając w obliczu otwartej kolizji z pielęgniarskim reżimem siostry Ratched. Konflikt ten, na wzór greckiej tragedii, prędzej czy później spłynie krwią i zażąda ofiary, ta z kolei finalnie przyniesie katartyczne wyzwolenie w postaci mentalnego eksodusu wodza Bromdena. Milczący i godzący się na zastaną rzeczywistość bohater, do tej pory rozmawiający jedynie w myślach z własnym ojcem, dzięki zaszczepionemu przez Mc Murphy’ego pierwiastkowi wolności, odnajduje w sobie siłę, by pokonać system (symboliczny gest poruszenia ciężkiej maszyny do elektrowstrząsów) i wyrwać się z okowów, własnych bądź wmówionych przez innych, ograniczeń. Tę metanoję Bromdena bardzo przekonująco zobrazował Grzegorz Wolf, od czasu pierwszorzędnego „Seksu, prochów i i rock and rolla” nie będący w tak świetnej formie, jeśli chodzi o role pierwszoplanowe.

Szpitalny panoptikon pod dyktatorskim spojrzeniem siostry Ratched doskonale dookreślają w swej wymowie rozwiązania scenograficzne. Prosta konstrukcja pokoju pielęgniarskiego, z którego rozpościera się widok na gromadkę pacjentów, przypomina wieżę wartowniczą. Przedłużeniem proscenium – „wybiegu dla wariatów” jest podest, z którego aktorzy koncentrycznie przechodzą na scenę lub znikają na korytarzu. Taka strategia wyjścia do widza ma charakter progresywny – nie tylko sytuuje publiczność jako współuczestnika szpitalnej rekonwalescencji, ale utrzymuje sztukę w ciągłym ruchu, odzwierciedlając tym samym kierunek przemian zachodzący w każdym z bohaterów (…)

Wolność i radość życia są w nas

„Lot nad kukułczym gniazdem” to jedna z najlepszych premier Teatru Miejskiego w Gdyni w ostatnich latach.

Czytaj więcej

Wolność i radość życia są w nas

„Lot nad kukułczym gniazdem” to jedna z najlepszych premier Teatru Miejskiego w Gdyni w ostatnich latach, a od czasu zeszłorocznego „Amadeusza” na pewno najlepsza. Filarem obu tytułów jest Piotr Michalski. Czy to przypadek, że dwie najciekawsze propozycje ostatnich lat, które przygotowała gdyńska scena na Bema, to spektakle poprzedzone genialnymi filmami Milosza Formana („Lot nad kukułczym gniazdem” sfilmował w 1975 r. ,,Amadeusza” w 1984)? Jeśli dodać do tego sukces, który przed laty w gdyńskim Teatrze Muzycznym odniósł musical „Hair” (też przeniesiony na ekran przez Formana), układa się to w udany gdyński tryptyk inspirowany twórczością czeskiego mistrza.

Mężczyzna z przeszłością

„Lot nad kukułczym gniazdem” to dla każdego zespołu aktorskiego wyzwanie wyjątkowe. Potrzeba skompletowania 15 postaci, które udźwigną rolę pacjentów szpitala dla psychicznie chorych i personelu. Jest tyleż mobilizujące, co trudne. Zespół Teatru Miejskiego wyszedł z tej próby zwycięsko. Każda z postaci spektaklu w reżyserii Krzysztofa Babickiego jest na swój sposób charakterystyczna i odciska na nim swoje piętno. Podobnie jak efektowna scenografia Marka Brauna i kompozycje muzyczne Marka Kuczyńskiego.
Kluczem do obsady są dwie postaci głównych protagonistów machiawelicznej siostry Ratched (Dorota Lulka), która trzęsie oddziałem i wprowadza swoje porządki oraz charyzmatycznego McMurph’ego (urodzony do tej roli Piotr Michalski), mężczyzny z przeszłością na którym ciąży wyrok za gwałt, notorycznego hazardzisty, wolnego ptaka, który potrafi zjednać sobie ludzi i pociągnąć ich za sobą. Który nauczy ich, czym jest wolność i radość życia.

Galeria postaci

Grzegorz Wolf, który kilka lat temu w filmie Feliksa Falka „Enen” znakomicie zagrał główną rolę katatonicznego pacjenta szpitala psychiatrycznego, w gdyńskim spektaklu również wciela się w katatonika – Wodza Bromdena, postać kluczową dla dramaturgii spektaklu. Syn indiańskiego wodza, mężczyzna o wielkiej tężyźnie, wybiera strategię przetrwania, udając głuchoniemego. Jego kontakt ze światem – aż do przyjazdu McMurphy’ego – to głównie metafizyczny kontakt z jego przodkami i ziemią, z której pochodzi.
Szymon Sędrowski jest na scenie zakompleksionym i jąkającym się Billym, który tak jak pragnie kontaktu z kobietą, tak się tego boi, ze względu na reakcję matki, czym szantażuje go siostra Ratched.
Harding w wykonaniu Dariusza Szymaniaka – prezes Rady Pacjentów, to mężczyzna wycofany, ale inteligentny i świadomy swojego położenia.
Maciej Wizner, sceniczny Martini, nieustannie ma zwidy i omamy, nawet w koszykówkę gra z nieistniejącym partnerem.
Z kolei Cheswick Mariusza Żarneckiego to dbający o sprawność sportowiec, którego męczą natręctwa i obsesje seksualne.
Męczący się z tikami Scanlon w interpretacji Bogdana Smagackiego jest piromanem, który całą uwagę koncentruje na skonstruowaniu bomby, którą wysadzi świat w powietrze.
A Ruckly, grany przez Rafała Kowala, to po operacji lobotomii człowiek-warzywo: żadnych emocji, żadnego działania tylko podstawowe funkcje życiowe.

Słoneczko świeć nam, świeć

W taką grupę McMurphy próbuje tchnąć życie, wnieść trochę światła, a przede wszystkim namiastkę wolności. Ale napotyka na opór pozornie uroczej i łagodnej, ale wyjątkowo bezwzględnej i nieznoszącej sprzeciwu siostry Ratched, która każde spotkanie terapii grupowej zamienia w zbiorowy lincz („stadko kur na zabawie w dziobanego” – mówi o tej terapii McMurphy), a potem – jakby nigdy nic – kończy je infantylną piosenką „Halo, słoneczko świeć nam, świeć”.
W interpretacji Michalskiego – aktorskiego filaru tego przedstawienia – kreacja McMurphyego jest apoteozą wewnętrznej wolności jako stanu ducha i umysłu, za którą płaci się jednak wysoką cenę.

Cena wolności w psychiatryku

Świetna premiera w Teatrze Miejskim w Gdyni, znakomita gra aktorów, praca reżysera i scenografa.

Czytaj więcej

Cena wolności w psychiatryku

Świetna premiera w Teatrze Miejskim w Gdyni, znakomita gra aktorów, praca reżysera i scenografa.

„Lot nad kukułczym gniazdem” Dale’a Wassermana jest dziełem metaforycznym. Można je rozszyfrowywać wielorako. Kiedyś było manifestem przeciw ograniczaniu wolności jednostki przez pacyfikującą uniformizację. Dziś po latach raczej odbieramy ją jako przypowieść o ludzkiej naturze, bezrefleksyjnym podporządkowaniu się, które narzucają nam nie tylko panujący ustrój czy system, ale i nasze słabości. – Czarna Maszyna. Puścili ją w ruch. Z jednego końca wsadzają do niej człowieka, a z drugiego wychodzi to, co chcą – mówi Wódz Bromden w otwierającym spektakl monologu.
Przez całą widownię biegnie podest. W głębi sceny scenograf Marek Braun zbudował wysoką, przeszkloną dyżurkę, z której siostra Ratched wydaje polecenia pacjentom.
„Lot nad kukułczym gniazdem” jest dziełem, w którym dokładnie sprecyzowano miejsce akcji („stanowy szpital dla umysłowo chorych na północno-zachodnim wybrzeżu Pacyfiku”). Pacjenci przebywający na oddziale są tu w większości z wyboru, schronili się w nim ze strachu przed światem.
Głównymi bohaterami obok Siostry Ratched (w tej roli Dorota Lulka), są Wódz Bromden (Grzegorz Wolf) i Randley P. McMurphy (Piotr Michalski) – drobny przestępca i hazardzista, który w ten sposób chce uniknąć więzienia. Kiedy wkracza na oddział, mówi: „Mam zamiar przejąć ten cały burdel (…)”. Cóż, lubi być na czele w każdej sytuacji, więc jeśli już ma być wariatem, będzie największym ze wszystkich. Z miejsca ustala nowe porządki i wypowiada wojnę despotycznej i okrutnej Siostrze Ratched, reprezentującej szpitalny system.
– Jesteście pod moim kierownictwem i kontrolą (…) większość z was znajduje się tutaj, ponieważ nie potrafi dostosować się do świata zewnętrznego – mówi siostra. I tu pojawia się problem. Siostra Ratched w wykonaniu Doroty Lulki została jakby „spacyfikowana”. To zwyczajna pielęgniarka, może zbyt despotyczna, a na pewno – lękająca się mężczyzn. Owszem, znęca się psychicznie nad pacjentami, ale w swoim pojęciu czyni to dla ich dobra. Zapewne taka była koncepcja reżysera, ale jakże inna to rola od cudownej Tulli Pokriefke granej przez Dorotę Lulkę w „Idąc rakiem” (tamten spektakl także reżyserował Krzysztof Babicki).
Poza tą jedną wątpliwością cały zespół prezentuje niezwykle wyrównany i wysoki poziom. Wszystkie role są dobrze ustawione, trafione, zagrane. Pozostaną w naszej pamięci zarówno Maciej Wizner (Martini), rozmawiający z wymyślonym przyjacielem, jak i Mariusz Żarnecki (Cheswick). Świetni są: Eugeniusz Krzysztof Kujawski (Doktor Spive), Dariusz Szymaniak (Dale Harding), Bogdan Smagacki (Scanlon cierpiący na tiki nerwowe), czy Szymon Sędrowski (pełen kompleksów Billy Bibbit), Leon Krzycki (Matterson), Monika Babicka (frywolna Candy Starr) i Siostra Flinn – Marta Kadłub. Milczący przez większość spektaklu, symulujący katatonię Wódz Bromden – to z pewnością jedna z ciekawszych ról Grzegorza Wolfa, jaką ostatnio widziałam. Piotr Michalski jako Patrick McMurphy budzi sympatię widzów. Z jednej strony to hazardzista, lekkoduch, myślący tylko o przyjemnościach, z drugiej strony – to człowiek, który w imię wolności i prawa do podejmowanie własnych decyzji rozpocznie bunt, nie bacząc na cenę, którą przyjdzie mu zapłacić. Aktor bez patosu oddał tragizm postaci.

Spektakl ogląda się znakomicie. Nastrój i przestrzeń tworzą w nim światło oraz muzyka Marka Kuczyńskiego. Świetne kostiumy zaprojektowała Hanna Szymczak. Jak odczytają „Lot nad kukułczym gniazdem” widzowie? Nie wiem. Mamy do czynienia z dziwną sztuką, która momentami wywołuje śmiech, ale po obejrzeniu której długo się milczy. Ze swej strony gorąco „Lot” polecam.