Plakat BYĆ JAK KRZYSZTOF KRAWCZYK

Andrzej Mańkowski

Premiera

BYĆ JAK KRZYSZTOF KRAWCZYK

Rzecz się dzieje na weselu. Zabawa jest przednia. Atrakcji nie brakuje. Młoda para, najbliższa rodzina, zaproszeni goście oraz weselna kapela wikłają się w szereg zabawnych perypetii. Jest śmiesznie i skandalicznie. Ale jest też trochę przewrotnie… Autor, zainspirowany fenomenem osobowości Krzysztofa Krawczyka, stworzył sceniczny świat, w którym bohater, fan Krawczyka, borykający się z brakiem akceptacji, powołuje w internecie alternatywną rzeczywistość. Może w niej funkcjonować nie tylko jako postać spełniająca oczekiwania innych, ale przede wszystkim może zrealizować własne, wielkie marzenie…
To opowieść także o tym, jak muzyka i wielkie przeboje potrafią odmieniać codzienność i motywować do walki o własne przekonania i ideały.

spektakl BYĆ JAK KRZYSZTOF KRAWCZYK zakwalifikował się do I-go etapu
22. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

Ogólnopolski Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej ma na celu nagradzanie najciekawszych poszukiwań repertuarowych w polskim teatrze, wspomaganie rodzimej dramaturgii w jej scenicznych realizacjach oraz popularyzację polskiego dramatu współczesnego. Konkurs organizowany jest przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie.

W I etapie Konkursu spektakle ocenia Komisja Artystyczna w składzie:
Jacek Sieradzki (przewodniczący), Ewa Hevelke, Andrzej Lis, Zofia Smolarska, Szymon Spichalski, Izabela Szymańska, Katarzyna Waligóra.

Realizacja

Reżyseria: Andrzej Mańkowski
Scenografia i kostiumy: Sabina Czupryńska
Opracowanie muzyczne: Maciej i Tomasz Stroynowscy
Choreografia: Andrzej Morawiec
Światła: Marek Perkowski
Zdjęcia filmowe: Agnieszka i Andrzej Juńscy
Realizacja nagrań dźwiękowych: Marcin Kowalczyk, Piotr Chołociński
Konsultacje iluzjonistyczne: TRAVEL&SHOW Stanisław Czaja
Asystent reżysera: Rafał Kowal
Asystent scenografa: Włodzimierz Miłecki


Czas trwania: 135 minut z przerwą

Występują

Recenzje

Wesele z Krawczykiem

Za sprawą najnowszej premiery „Być jak Krzysztof Krawczyk” gdyński Teatr Miejski znów tętni tańcem i śpiewem. Począwszy od „W kręgu namiętności. Tango Piazzolla” z 2012 roku w „gombrowiczowskim zapiecku” cyklicznie goszczą na scenie produkcje, które porywają serca publiczności wokalno-choreograficzną oprawą....

Czytaj więcej

Wesele z Krawczykiem

Scenografia pełna rekwizytów weselnych. Wszędzie tiulowe ozdoby, serduszka, nakryty stół i podest dla orkiestry. Członkowie zespołu Fantazja z wokalistą Adamem Bardziejem moszczą się na swoich stanowiskach, wodzirej wprowadza gości i parę młodą, zaczynają się tańce, które kamera w rękach gospodarza rejestruje na telebimie. Wraz z okrzykami „gorzko, gorzko!” pojawiają się pierwsze dąsy panny młodej, które tylko podsycają rubaszne nastroje upojonych gości. W skrócie – przedsmak tego, co dla wielu stanowi stały komponent tego typu spotkań towarzyskich. Lecz cóż zrobić z fantem, kiedy pląsające postaci nieruchomieją jak na zawołanie, a ze ściany przemawiać zaczyna do protagonisty olbrzymia projekcja jego samego?

Kto kiedykolwiek zetknął się z takimi filmami, jak Truman Show Petera Weira, Przypadek Harolda Cricka Marca Forstera czy choćby Być jak John Malkovich Spike’a Jonze ze szczególną werwą podejdzie do spektaklu, który proponuje Andrzej Mańkowski. Adam Bardziej, podobnie jak bohaterowie wymienionych filmów poddany zostaje manipulacji, doświadcza rzeczywistości od początku do końca zaplanowanej, w tym przypadku on sam, podobnie jak inni uczestnicy imprezy jest wytworem symulacji komputerowej. Kreator, który początkowo dyktuje warunki gry, komunikuje się z bohaterem w najmniej oczekiwanych momentach i idzie na ustępstwa dopiero kiedy bezwolna dotychczas marionetka zaczyna się buntować (…) Fart chce, że klimat zabawy, gagów, komedii pomyłek, którą stwarzają aktorzy na scenie całkowicie znosi formalne uchybienia. Pojedynek frakcji gości będących za Klenczonem i za Krawczykiem, prestidigitatorskie sztuczki weselnego iluzjonisty o podejrzanych umiejętnościach czy brykający na scenie ksiądz proboszcz to prawdziwe smaczki tego spektaklu. Skuteczny retusz wspomnianych niedociągnięć funduje również dramatyczny osad wytrącany z powierzchownej sielanki wesela w postaci scen zdrady pana młodego z weselną kelnerką czy uszczypliwości serwowanych sobie przez rozwodzących się rodziców panny młodej.

Rozrywkowa propozycja gdyńskiego teatru pod względem aktorskim ma się również całkiem nieźle. Bogdan Smagacki bryluje wokalnie i świetnie partneruje Agacie Moszumańskiej w roli przełykającej gorycz życia natchnionej nauczycielki Agnieszki Czas. Maciej Wizner i Marta Kadłub w rolach świeżo upieczonych nowożeńców tworzą doborowy tandem małżeńskich potyczek. Na drugim planie bardzo dobrze radzi sobie Mariusz Żarnecki jako ksiądz proboszcz „po godzinach” czy Szymon Sędrowski, któremu powierzono podwójną rolę. Rewelacyjny w kreacji podwórkowego macho uwiedzionego przez wyzwoloną bizness women – ciotkę pana młodego (drapieżna Monika Babicka), szukającej anonimowego kandydata na dawcę spermy, niezwykle komicznie wypada również we wcieleniu szwedzkiego kochanka i partnera Adama Bardzieja – twórcy weselnej symulacji. Jedną z najciekawszych postaci jest tutaj niepozorna i nierzucająca się w oczy kelnerka/asystentka iluzjonisty oraz policjant badający zniknięcie protagonisty wraz z jego ukochaną. Agnieszka Bała zadbała o ciekawą oprawę pantomimiczną, wszędzie jest jej pełno, z kolei Piotr Michalski jako aspirant – as wywiadu z przenikliwością inspektora Clouseau z różną skutecznością wyłudza zeznania ze świadków.

Być jak Krzysztof Krawczyk to barwne widowisko, łączące w sobie potężną dawkę energii, komizmu, ale i sentymentu, gdyż jak zakładam, niejednemu widzowi łezka w oku zakręciła się, gdy tylko zaintonowano „krawczykowe” hity – monumenty w stylu „Jak minął dzień” czy „Parostatek”. W ciemnościach widowni to i z cicha pośpiewać można, nóżką tupnąć, zakołysać się w takt nie starzejących się melodii.

Gry weselne

W „Być jak Krzysztof Krawczyk” Andrzeja Mańkowskiego, ostatniej premierze Teatru Miejskiego w Gdyni, mamy do czynienia z intrygującym i wiele obiecującym pomysłem fabularnym. Charlie Kaufman, autor scenariusza do niezapomnianego „Być jak John Malkovich” Spike’a Jonze’a, do którego tytuł spektaklu Mańkowskiego...

Czytaj więcej

Gry weselne

ten pomysł pobłogosławił.
A idzie to tak: Adam Bardziej (Bogdan Smagacki), zahukany bibliotekarz i fan tytułowego piosenkarza, właśnie debiutuje w roli weselnego śpiewaka, przygarniętego przez doświadczony w ślubnych bojach band Fantazja. Wesele niby zwyczajnie „tradycyjne” – wódka, sprośne dowcipy wodzireja, a w kątach minidramaty rodzinne, obmacywanki i kłótnie. Literacko-filmowe doświadczenie podpowiada nam jednak, że ta przewidywalna z gruntu impreza może mieć zaskakujący bieg. Reżyser, będący tu też autorem tekstu dramatycznego, podsyca nasze domysły i już niemal na początku spektaklu miesza czasy, przeplatając weselną zabawę fragmentami przyszłego chronologicznie policyjnego śledztwa w sprawie zaginionej osoby. Ale to dopiero początek fabularnych komplikacji, bo Adam Bardziej i weselnicy to w istocie bohaterowie… komputerowej gry, wymyślonej i stworzonej przez „prawdziwego” Adama Bardzieja, popalającego jointy w zagraconym pokoiku i ukrywającego przed konserwatywną matką szwedzkiego chłopaka (Szymon Sędrowski). Nobliwa rodzicielka (Małgorzata Talarczyk) jest zresztą przyczyną całego ambarasu, bo Bardziej stworzył grę, aby obdarować matkę swoim „poprawnym politycznie” alter ego – śpiewającym pięknie ulubione przez nią piosenki i znajdującym na weselnej imprezie kandydatkę na przyszłą uroczą żonę.

Wyjściowy pomysł Mańkowskiego to w istocie koktajl bardzo „wyskokowy”. Wymieszane, wywiedzione z kina wątki gatunkowe – z komedii romantycznej, dramatu rodzinnego, a nawet thrillera – podano tu na tle wyjątkowo w naszej kulturze zmitologizowanym. Reżyser zresztą do tych mitów nawiązuje, wplatając w treść spektaklu cytaty z Wyspiańskiego i Smarzowskiego (…) Rozumiem, że kicz wątków pobocznych i konstruujących je rozmów jest zamierzony. Zresztą – od samego początku, już na poziomie scenografii orientujemy się, że Być jak Krzysztof Krawczyk zabierze nas w podróż zanurzoną po pachy w weselnym folklorze. Bardzo udana scenografia i kostiumy Sabiny Czupryńskiej wyraźnie, ale też i z przymrużeniem oka nawiązują do tej charakterystycznej estetyki. Udrapowane obrusy, przaśne kartonowe serca, kwieciste garsonki i satynowe gorsety, no i ostatni krzyk mody weselnej, czyli pan młody w luzackich „konwersach” – klimat wesela odtworzony jest tu naprawdę w punkt, jednak chwilami tego folkloru jest za dużo i zamiast być tylko kiczowatym, przerysowanym tłem, staje się on po prostu treścią spektaklu.

Pomimo wprowadzonych tu i ówdzie cytatów z tych najsłynniejszych „wesel”, spektakl Mańkowskiego jest w gruncie rzeczy komedią romantyczną, mocną przesiąknięta kliszami filmowymi. Sterowany przez „prawdziwego” Bardzieja, komputerowy Bardziej zmuszony jest przez swojego kreatora do odnalezienia prawdziwej miłości. Ta pojawia się tu pod postacią uroczej, neurotycznej polonistki Agnieszki Czas (Agata Moszumańska). Wycofany Adam i roztrzepana, gubiąca bez przerwy fragmenty garderoby Agnieszka natychmiast „rozpoznają się” w tłumie rozbawionych weselników; wystarczy kilka cytatów z wielkiej literatury i obydwoje wiedzą, że czują i myślą tym samym, nierozumianym przez większość językiem. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że cyfrowy Adaś okazuje się bardzo krnąbrną i lubującą się w wolności istotą. Choć Agnieszka od razu wydaje się mu bliska, wyczuwa w tym nieoczekiwanym spotkaniu jakiś fałsz i buntuje się przeciw nagłej miłości. Takie odstępstwo od scenariusza bardzo nie podoba się demiurgowi, który, ku zaskoczeniu Adasia, nagle się ujawnia.

Sceny, w których Adam-kreator odkrywa swoje oblicze Adamowi-podwładnemu należą do najlepszych w spektaklu. Stwórca, chcąc udowodnić swoje istnienie, ingeruje brutalnie w kształt stworzonego przez siebie świata. Weselnicy zaczynają nagle mówić po węgiersku, zacinają się i powtarzają. Wystraszony Adam w końcu przyjmuje do wiadomości istnienie „bytu nadrzędnego”, ale nie odpuszcza w walce o własną wolność. Jak się okazuje w finale, upór skromnego bibliotekarza zorganizował przykre dla pozostałych gości weselnych poprawiny. Ich wodzirejem stał się solidnie wykonujący swój zawód Policjant (Piotr Michalski).

Główna linia fabularna przedstawienia rozszczepia się na kilka pomniejszych, mniej lub bardziej zabawnych wątków. Ciotka drapieżnie poszukująca dawcy nasienia, pierwsze polskie dziecko „z in vitro” czy kontynuowanie niechlubnej tradycji zdradzania świeżo poślubionej ukochanej z kelnerką – to tylko kilka przykładów. Część z nich funkcjonuje na zasadzie (dyskusyjnego) ornamentu, który, w moim przekonaniu, z korzyścią dla spektaklu można było wykreślić. Najciekawsze w przedstawieniu Mańkowskiego jest to, co wyłamuje się ze schematów i wprowadza w jego obręb nieoczywiste rysy, jak choćby ciekawa i dobrze zagrana przez Grzegorza Wolfa postać Iluzjonisty (…) Cały spektakl dźwiga w zasadzie na swoich barkach Bogdan Smagacki, który dobrze poradził sobie z podwójną rolą Adama. Świetnie wypadł też jako wykonawca utworów Krawczyka, ciekawie tu zaaranżowanych przez Macieja i Tomasza Stroynowskich (…)

Dla takich chwil warto żyć – jestem wzruszony

Dla takich chwil warto żyć – jestem wzruszony. – Kurz za kulisami pozostał mi mocno w pamięci – mówi o miejscu teatru w swoim życiu Krzysztof Krawczyk, obecny na premierze w Gdyni.

Czytaj więcej

Dla takich chwil warto żyć – jestem wzruszony

Dla takich chwil warto żyć – jestem wzruszony. – Kurz za kulisami pozostał mi mocno w pamięci – mówi o miejscu teatru w swoim życiu Krzysztof Krawczyk, obecny na premierze w Gdyni. Rozmawiamy przed premierą.
– Jestem szczęśliwy, że dzisiaj zjawiłem się tutaj w Gdyni. To nie dyplomacja, to, co powiem, ale chciałem podziękować tym, którzy prowadzą ten teatr i wymyślają takie rzeczy. Teatr wzbudza we mnie wzruszenie, bo jestem, można powiedzieć, wychowany za jego kulisami. Rodzice byli aktorami, występowali też w operze, ojciec był świetnym barytonem. Często kiedy wieczorami mieli spektakl, razem z bratem przesiadywaliśmy za kulisami.
Kiedy dowiedział się pan, że Andrzej Mańkowski napisał sztukę „Być jak Krzysztof Krawczyk”, co Pan pomyślał?
– Przeraziłem się. Pomyślałem: ojej, ktoś mi chce przywalić, to będzie mocne, znokautują mnie, zrobią jakąś parodię. Ale Andrzej Kosmala, mój menedżer od lat, uspokoił mnie, mówiąc: To zawodowcy, świetne głosy, ktoś od nas ze studia wcześniej oglądał ten zespół aktorski. Mój producent powiedział więc, że możemy spać spokojnie. Dzisiaj serdecznie przywitano mnie w teatrze. Zdążyliśmy nawet przejść na „ty” i to bez żadnych dopalaczy, bez niczego, nawet kawy nie piłem, bo i bez kawy jestem bardzo stremowany. Nie wiem, czy nie bardziej niż aktorzy za kulisami. Coś takiego przydarzyło mi się po raz pierwszy.
Ostatnio ukazała się pana płyta z piosenkami Cohena…
– Na pewno nigdy nie skończy się na świecie śpiewanie o najbardziej tajemniczych emocjach, uczuciu, jakim jest miłość. Cohen po prostu wtargnął rewolucyjnie w moją duszę i ta poezja, którą tak pięknie przetłumaczył Maciej Zembaty, dała mi dowód, że warto o tych emocjach i uczuciach rozprawiać, warto przeżywać je na nowo. Jest to, oczywiście, wielka i piękna tajemnica. Jako człowiek wierzący wiem, że nie pojawia się przez przypadek. Wiem, że jest to transcendentna historia z tymi uczuciami, podobnie jak z twórczością.
Ale wracając do teatru… Pamiętam kurz za kulisami, który pozostał mi mocno w pamięci, pamiętam zapach mastyksu, to taki klej, którym perukarze klei się peruki i dokleja wąsy. Zawsze kojarzył mi się z garderobą. Pamiętam czasy, gdy jako mali chłopcy, razem z moim bratem, podglądaliśmy tancerki, które przebierały się w kabaretówki. Ojcu nie bardzo podobały się te nasze niezbyt sceniczne zainteresowania, więc była za nie odpowiednia kara.
Sztuka nie jest biografią Krzysztofa Krawczyka, ale przyjechał pan na premierę…
– Ze względu na Andrzeja Mańkowskiego, który powiedział mi, że w latach siedemdziesiątych zetknął z moimi piosenkami i miały one dla niego ogromne znaczenie. Jeżeli mając 69 lat, otrzymuję wiadomość, że ktoś napisał sztukę „Być jak Krzysztof Krawczyk” – jestem przerażony, a potem mile się rozczarowuję, to chwała Panu i ludziom, że tak się stało. Chciałem jeszcze raz podziękować tym, którzy napracowali się nad tym spektaklem. Jestem ogromnie ciekaw reakcji widowni, bo dla niej się to robi.»
„Takie dziwne wesele”
Dla takich chwil warto żyć – jestem wzruszony
Dla takich chwil warto żyć – jestem wzruszony. – Kurz za kulisami pozostał mi mocno w pamięci – mówi o miejscu teatru w swoim życiu Krzysztof Krawczyk, obecny na premierze w Gdyni.

Dla „Wyborczej’ Krzysztof Krawczyk, gość specjalny sobotniej premiery.

Dwa razy autentycznie się wzruszyłem i sam nie wiem dlaczego.

Czytaj więcej

Dla „Wyborczej’ Krzysztof Krawczyk, gość specjalny sobotniej premiery.

Dla „Wyborczej’ Krzysztof Krawczyk, gość specjalny sobotniej premiery:
– Pomysł na spektakl jest trafiony. Nie dlatego, że chodzi o mnie, ale o piosenki, których byłem tylko odtwórcą, częściowo także współkompozytorem. To surrealistyczne, a jednocześnie bardzo polskie przedstawienie. Moja uwaga była co chwilę atakowana przez jakiś problem personalny prawie każdej postaci. Dwa razy autentycznie się wzruszyłem i sam nie wiem dlaczego. Ostatnia piosenka poruszająca, inne utwory w zupełnie nowych kolorach, podane w taki sposób, że pewnie spowodują wzruszenie publiczności. Mam nadzieję, że spektakl bardzo długo będzie na afiszu.
Nigdy się nie czułem celebrytą ani gwiazdą pop kultury. Chciałbym być dalej taki sam. Nazywam siebie artystycznym rzemieślnikiem, który próbuje z siebie wydobyć dużo emocji. Moja ostatnia płyta z piosenkami Leonarda Cohena w tłumaczeniu Macieja Zembatego daje dowód, że tekst może dać bardzo, bardzo wiele. Podobnie jest w gdyńskim spektaklu, w którym odkryłem tajemnicę mojego repertuaru. Dotąd traktowałem go jako piosenki taneczne, przy których ludzie się bawią, są grane na weselach. Ale w spektaklu zobaczyłem Polskę z nie najlepszej strony, gdzie alkohol zabiera rozum.